Odżywianie a myślenie, samopoczucie, wzrok, wygląd, kondycja, siła... - kompleksowy system optymalizacji funkcjonowania własnego organizmu
Bezdyskusyjnie pierwszym i najważniejszym czynnikiem wpływającym zarówno na procesy fizyczne jak i psychiczne zachodzące w naszym organizmie jest to czym i jak się odżywiamy. To jest podstawa. Bez tego żadne lekarstwo nas nie uzdrowi, a jakakolwiek wykonywana przez nas czynność (funkcja) będzie sprawiać nam kłopot (oczywiście mniej bądź bardziej uświadomiony - w zależności od sposobu żywienia).
Osobiście nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Mało tego, twierdzę - a sam na sobie się o tym przekonałem i nadal przekonuję - że sposób postrzegania świata (nasz emocjonalny stosunek do niego) w ogromnej mierze zależy od jakości i sposobu żywienia. Zauważyłem następującą prawidłowość (nie jest to żadne odkrycie Ameryki, lecz świadome zdanie sobie sprawy z ogromnej roli żywienia bynajmniej nie tylko w elementarnym zakresie podtrzymywania życia): im lepiej się odżywiam (ważny jest przede wszystkim ciągły i stopniowy dopływ glukozy wraz z białkiem w koniecznej osłonie tłuszczu do mózgu i mięśni) - tym lepiej pracuje mój organizm (oczy również, a u osób mających problemy ze wzrokiem - szczególnie krótkowidzów - przede wszystkim); im lepiej pracuje mój organizm - tym lepiej się czuję; im lepiej się czuję - tym bardziej jestem zadowolony; im bardziej jestem zadowolony (zarówno w sferze fizycznej - bo organizm pracuje jak przysłowiowy szwajcarski zegarek, jak i psychicznej - bo jestem w doskonałym nastroju) - tym mniej potrzeba mi do szczęścia; im mniej potrzeba mi do szczęścia - tym bardziej jestem szczęśliwy; im bardziej jestem szczęśliwy - tym bardziej "wolny" od ciała (od jego "niedomagań") i tym samym bardziej skłonny do zastanawiania się nad sprawami absolutnie nadrzędnymi w życiu. Czasami myślę sobie, że wszystko zaczyna się od jedzenia i na nim się również kończy (dosłownie - tyle, że nie my będziemy jeść ostatni, lecz inne organizmy zjedzą nas - i w przenośni - jeśli po śmierci "coś" jednak istnieje). Śmiem wręcz twierdzić, bez najmniejszych wątpliwości, że zdecydowana większość samobójstw (że o depresjach nie wspomnę) spowodowana jest w gruncie rzeczy niewłaściwym odżywianiem (złe odżywianie = złe samopoczucie = zła praca mózgu = zły sposób postrzegania świata = błędne decyzje = katastrofa). Wcale nie przesadzam. Przy skrajnie niewłaściwym odżywianiu człowiekowi wprost nie chce się żyć. Różnice bowiem w samopoczuciu między optymalnym a niewłaściwym odżywianiem są wręcz kolosalne (dla kogoś, kto nigdy nie odżywiał się prawidłowo bądź nieprawidłowo - w celu porównania ze sobą obu tych skrajnych przypadków - jest to wręcz NIEWYOBRAŻALNE). Ja odżywiałem się różnymi sposobami, doświadczyłem też różnych stanów umysłu i ciała z tym związanych, dlatego wiem co tutaj piszę [por. punkt 1 oraz punkt 7 w "Wydziale prewencji"].
Przede wszystkim ważny jest stały dopływ glukozy (najlepiej z węglowodanów złożonych), substancji wysokoenergetycznych (tłuszczu) i odżywczych (białka) do mózgu i mięśni. Glukoza ma bezpośredni i ogromny wpływ na wydzielanie przez trzustkę pierwszego i najważniejszego hormonu w naszym organizmie jakim jest insulina. Insulina wpływa na większość hormonów produkowanych przez nasz organizm (w tym hormonów wzrostu odpowiedzialnych nie tylko za wzrost organizmu lecz także za odnowę jego tkanek). Hormon ten nie tylko "upycha" glukozę, ale wraz z nią kierować może również i białko (jeśli spożyte jest ono z wystarczającą ilością tłuszczu gwarantującą dokładne jego strawienie) z tego co jemy do naszych narządów, tkanek i komórek celem optymalnego ich odżywienia (naprawy). Sedno całej sprawy tkwi w tym, aby nauczyć się tak sterować wydzielaniem insuliny przez nasz organizm (insulina jest jakby "panelem sterowania" naszego organizmu), aby jak najlepiej odżywiać najważniejsze (aktywne) tkanki naszego organizmu oraz nie pozbawiać ich (mózgu, serca, wątroby, nerek i wszystkich innych wewnętrznych narządów) białka na rzecz tłuszczu poprzez niewłaściwe odżywianie (bynajmniej nie tylko zbyt tłuste). BIAŁKO JEST BOWIEM DRUGIM PO WODZIE GŁÓWNYM SKŁADNIKIEM LUDZKIEGO (I KAŻDEGO INNEGO) ORGANIZMU - wchodzi ono w skład wszystkich narządów, tak wewnętrznych, jak i zewnętrznych (każdej jednej komórki), mięśni, kości, a także hormonów i ciał odpornościowych. Podobnie jak bez wody nie byłoby życia (czytaj punkt 19 "Wydziału prewencji"), tak też ma się sprawa z białkiem. Gwoli wyjaśnienia: pewne białka organizm może sam wytwarzać z innych składników pokarmowych, jednakże dla powstania - względnie optymalnego odżywienia - aktywnych tkanek ciała ludzkiego niezbędne jest białko dostarczane z zewnątrz (zwłaszcza zwierzęce). Aby jednak spożyte (choćby nawet zwierzęce) białko było przez nas dobrze przyswojone, musi mieć osłonę w postaci tłuszczu (przynajmniej 50 % tłuszczu w stosunku do białka należy dziennie spożywać - niekoniecznie w każdym jednym posiłku - co później wyjaśnię) i węglowodanów. Samo białko, choćby spożywane było w gigantycznych ilościach, niestety, ale się nie przyswoi. Węglowodany wykorzystywane są głównie do celów energetycznych (niejako pośrednio chronią białka - jest to najlepsze paliwo dla mózgu i mięśni), natomiast tłuszcze (w sposób bezpośredni) powodują dokładniejsze trawienie i przyswajanie białka przez organizm (można je porównać - pod pewnym względem podobnie też jak i witaminy i minerały - do zasady działania oleju silnikowego i/lub dodatków wzbogacających). Notoryczne spożywanie białka bez tłuszczu mijałoby się z celem - uległoby ono spaleniu i nie zostałoby przyswojone. Z kolei spożywanie białka z samym tylko tłuszczem bez wystarczającej ilości węglowodanów - pomijając fakt, iż jest to praktycznie niemożliwe na dłuższą metę, o czym w drugiej części następnego akapitu - sprawi, że nie będziemy mieć energii, ani ochoty do działania, a nasze ciało zmarnieje i pokryje się grubą warstwą podskórnej tkanki tłuszczowej (efekt niezwykle ohydny, a poważne rozchorowanie się prawie na 100% gwarantowane). Jeśli nauczymy się (na podstawie własnych prób i błędów - to nieuniknione) wyczuwać w odpowiednim momencie ("z marszu") zapotrzebowanie naszego organizmu czy to raczej na glukozę (niewyraźne, ciągłe i dokuczliwe uczucie głodu, kiepski nastrój, przetłuszczająca się skóra i włosy, pryszcze, osłabienie, utrata jędrności ciała przy grubej skórze - wymieniam w kolejności od pierwszego sygnału), czy to raczej na białko (częste uczucie "wilczego" apetytu, suchość skóry i włosów, pryszcze, osłabienie, utrata jędrności ciała przy cienkiej skórze, krwawienie dziąseł przy myciu zębów, cienkie i delikatne paznokcie) - gdyż w zasadzie tylko do tych dwóch wyborów sprowadza się owo zapotrzebowanie - i dostarczać mu to na czas (oczywiście z odpowiednią ilością tłuszczu), wówczas organizm nasz funkcjonował będzie jak ów przysłowiowy szwajcarski zegarek. Swoją drogą, nie da się utrzymać odpowiedniego (nie za wysokiego) poziomu cukru we krwi (w ciągu całego dnia) bez dostarczania organizmowi prócz węglowodanów odpowiednich ilości tłuszczu i białka (chyba, że będziemy głodowali bądź skrajnie źle się odżywiali), podobnie jak nie jest możliwa sytuacja odwrotna, tj. utrzymanie niskiego poziomu cukru przy diecie czysto węglowodanowej.
Aby zrealizować powyższe w praktyce, najpierw należy zdać sobie sprawę z tego, że praktycznie wszystko co jemy (i pijemy - jeśli zawiera cukier bądź alkohol, bądź jedno i drugie) wywołuje pewną reakcję ze strony naszej trzustki w postaci wydzielenia (bądź nie - sam alkohol) określonej ilości insuliny do krwiobiegu, tym większej i bardziej krótkotrwałej im bardziej pożywienie nasze jest słodsze. Po spożyciu (wypiciu) słodyczy (węglowodanów prostych zwłaszcza bez, bądź z małą ilością tłuszczu i białka) następuje gwałtowny wzrost poziomu cukru (glukozy) we krwi (przez pewien krótki czas lepiej się czujemy), tym większy im większe stężenie cukrów prostych zawiera skonsumowany przez nas produkt - por. punkt 15 "Wydziału prewencji": indeks glikemiczny cukru i glukozy. Jest to potencjalnie niebezpieczne dla organizmu (a już na pewno na dłuższą metę niezdrowe). Dlatego też, aby obniżyć poziom cukru we krwi, do gry włącza się insulina powodując szybkie wchłanianie pożywienia (tu: cukrów prostych tylko) w różne miejsca ["byle gdzie", tak aby to tylko jak najprędzej wypchnąć z krwiobiegu, co skutkuje szybkim zanikiem uczucia słodkości i przyjemności - czasem towarzyszy temu osłabienie, senność i wilczy apetyt (klasyczne symptomy zapotrzebowania na białko)] - w tym do naszej tkanki tłuszczowej, a jeśli na okrągło jemy słodko bądź niekoniecznie słodko, lecz bez odpowiedniej ilości białka i tłuszczu, np. odżywiając się często bułkami - przede wszystkim tam. Czekolada o tyle poprawia nam nastrój i samopoczucie - jak twierdzą "specjaliści": "zawiera ona specjalne substancje poprawiające nastrój" ("gadka - szmatka") - o ile odżywiamy się niewłaściwie, najczęściej za tłusto i (lub) zbyt rzadko. Te "specjalne substancje poprawiające nastrój" to (nie dajcie się ogłupić) nic innego jak ... cukier (najczęściej też i glukoza - por. punkt 15 "Wydziału prewencji": indeks glikemiczny cukru i glukozy) i tłuszcz, który spowalnia proces trawienia tego pierwszego, w związku z czym nieco dłużej mamy tylko jako - tako "unormowany", lecz ciągle zbyt niski [taki posiłek zawierający prócz cukru "kupę" tłuszczu - nie łudźmy się - nie podniesie nam wystarczająco dobrze poziomu cukru we krwi; zdecydowanie lepiej jest wtedy jeść (przez kilka godzin do góra dwóch dni - w zależności od samopoczucia i zastanego stanu rzeczy) od czasu do czasu (np. co drugi - trzeci posiłek) tylko słodko - bez (bądź z niewielką ilością) tłuszczu i białka (rodzynki, mocno dojrzałe banany, śliwki, gruszki, nawet sam cukier w kostkach czy jakieś twarde cukierki ssać) - efekt będzie jeszcze szybszy i lepszy niż w przypadku (zbyt tłustej) czekolady] poziom glukozy (i dobrego samopoczucia) w organizmie. Poza tym, mając niski poziom cukru we krwi niekoniecznie trzeba od razu "rzucać się" na produkty słodkie, aby go dostatecznie dobrze sobie podnieść (chyba, że mamy bardzo niski ów poziom i zależy nam na szybkim jego podniesieniu) - można wykluczyć na kilka posiłków z diety białko i tłuszcz (można jeść makaron z nietłustym sosem, ryż, ziemniaki, płatki owsiane z owocami itp.). Wracając jednak do zwykłego odżywiania, to jeśli zjemy np. chleb, makaron, ryż, ziemniaki, płatki owsiane bądź inne produkty zawierające węglowodany (cukry) złożone wraz z (dodanym przez nas) tłuszczem i białkiem, wówczas nastąpi wolniejsze (tym bardziej im więcej tłuszczu i białka zawiera pożywienie - nie można z tym jednak przesadzać, gdyż zbytnio wyhamowane trawienie bynajmniej nie sprzyja zdrowiu) wchłanianie tego ze szczególnym uwzględnieniem tkanek aktywnych (mózgu i mięśni). Zasadniczo istnieją dwie drogi do zachowania w przeciągu całego dnia odpowiedniego (ani za wysokiego grożącego m.in. cukrzycą, ani zbyt niskiego powodujacego złe samopoczucie) stężenia glukozy (cukru) i insuliny we krwi - 1) regresywna i 2) progresywna [por. punkt 15 "Wydziału prewencji"]. Regresywna polega na stopniowym obniżaniu (względem spożytego śniadania) poziomu cukru we krwi. TEN RODZAJ ŻYWIENIA SPRZYJA OSOBOM, KTÓRE NAJWIĘKSZĄ AKTYWNOŚĆ (PRACA, NAUKA, ĆWICZENIA) WYKAZUJĄ W PIERWSZEJ POŁOWIE DNIA. Przykładem takiego (regresywnego) postępowania jest spożywanie na śniadanie do syta {tzn. do pierwszego uczucia sytości płynącego z mózgu - drugi, dużo silniejszy niż pierwszy sygnał, popłynie już z przecukrzonej krwi - TO SAMO ODNOSI SIĘ DO KAŻDEGO SPOŻYWANEGO POSIŁKU NIEZALEŻNIE OD RODZAJU DIETY (por. punkt 3 "Wydziału prewencji")} chleba (np. z pomidorem), ziemniaków, płatków owsianych, (np. z owocem), musli, makaronu czy ryżu (z jakimś niezbyt tłustym sosem), itp. produktów bez, bądź z ograniczoną ilością białka i tłuszczu (mogą być też same owoce), a następnie (w kolejnych posiłkach) stopniowe ograniczanie węglowodanów na rzecz tłuszczu i białka (zwierzęcego), tak aby na kolację prawie wcale ich nie jeść (głównie tłuszcz i białko jeść - orzechy ziemne i pestki z dyni mają taki właśnie skład). W praktyce regresywny model postępowania, wyglądać może następująco: Śniadanie: ziemniaki, musli, płatki (np. owsiane z owocem lub same owoce), ryż bądź makaron (z jakimś nietłustym sosem), a nawet sam chleb 5 - 6 kromek (do syta) z pomidorem, jabłkiem, mandarynką lub jeszcze innym owocem czy warzywem (bez dodatku białka zwierzęcego ani żadnego tłuszczu). Drugi posiłek: 4 - 5 kromek z ok. 60 g (pół puszki zwykle) tuńczyka (ok. 12 g białka) i 0,5 łyżeczką [ok. 3 g tłuszczu - trzeba zważyć i przeliczyć przynajmniej na początku (w celu orientacji)] masła roślinnego (tutaj masło roślinne ma 80% tłuszczu). Potem (po 2 - 3 godz.) 3 - 4 kromki chleba wraz z 75 g mięsa chudego (ok. 18 g białka) i 1,5 łyżeczki masła rośl. (ok. 9 g tłuszczu). Czwarty posiłek stanowić może 2 - 3 kromki chleba z serem żółtym tłustym (ok. 100 - 120 g tego sera) bez dodatku masła. Na kolację: kilkadziesiąt (do pierwszego uczucia sytości) pestek z dyni i (lub) trochę (kilka do kilkunastu) orzechów ziemnych (w łupinkach - łuskane i solone są niezdrowe) - ważne, by ten ostatni posiłek spożyć na > 2 godz. przed snem (jest on wolno trawiony - spożyty zbyt późno może utrudniać zaśnięcie). Progresywne regulowanie poziomu cukru (glukozy) we krwi - jak sama nazwa wskazuje - jest odwrotnością powyższego ("regresywnego") przykładu. SPOŻYWANIE POKARMÓW PROGRESYWNIE REGULUJĄCYCH POZIOM CUKRU W ORGANIZMIE DAJE NAJLEPSZE EFEKTY OSOBOM AKTYWNYM (ĆWICZĄCYM LUB CIĘŻKO PRACUJĄCYM FIZYCZNIE) W DRUGIEJ POŁOWIE DNIA. To był (były - jeśli go się odwróci będzie taki sam, lecz progresywny) konkretny przykład (a w zasadzie jaskrawe zobrazowanie na czym rzecz polega, gdyż do procesu regulacji poziomu cukru we krwi włączone zostały tutaj w sposób znaczący wszystkie 3 składniki odżywcze - węglowodany, białko i tłuszcz) dziennego jadłospisu osoby drobnokościstej (mężczyzny o wadze ok. 80 kg - nie otyłego), prowadzącej umiarkowanie aktywny tryb życia, której celem jest dobre samopoczucie i lepsza kondycja mięśni przy utrzymaniu normalnej wagi ciała (względem wzrostu) bądź nieznacznie tylko powiększonej za sprawą zwiększenia (głównie) masy mięśni (kobiety z uwagi na nieco inny skład ciała - niezależnie od wagi, procentowo znacznie mniej mają mięśni i więcej tłuszczu niż mężczyźni - siłą rzeczy winni jeść trochę mniej). Do ciągłego utrzymywania optymalnego stężenia poziomu cukru i insuliny w naszym organizmie niekoniecznie trzeba zmieniać w każdym jednym posiłku ilość zarówno węglowodanów, białek, jak i tłuszczy - spokojnie wystarczy 2 (określone - wybrane - np. białko i tłuszcz) składniki zmieniać, a nawet 1 [samo białko, węglowodany bądź tłuszcz zmniejszać bądź zwiększać w kolejnych posiłkach - im mniejsze bowiem różnice w posiłkach tym lepiej (co nie zmienia faktu, że pewne różnice muszą w nich jednak być - jest to niezbędne do prawidłowego przyswajania spożywanego pokarmu)] przy stałej (mniej więcej) ilości pozostałego (pozostałych). Pierwszy bądź ostatni (a nawet oba) posiłek z wyżej wymienionego przykładu można zastąpić posiłkiem bardziej zbliżonym do reszty, jeśli tylko czujemy taką potrzebę. Prawidłowe odżywianie sprowadza się zatem do odpowiedniej regulacji spożyciem węglowodanów, tłuszczy oraz białek, przy czym regulacja ta nie może odbywać się w sposób chaotyczny - oby tylko dostarczyć ilościowo tego, co trzeba na czas, lecz musi zawierać w sobie także pewną logiczną ciągłość (strategię). To są ogólne wytyczne optymalnego odżywiania i w związku z tym każdy musi tylko dostosować ilość pokarmu oraz jego skład/jakość (patrz też: "Szczegóły dobrego żywienia" - wartość biologiczna poszczególnych białek) do własnych potrzeb [co oznacza: jedzenie od pierwszego uczucia głodu do pierwszego uczucia sytości (jednakże nie częściej niż co 2 godz. - częstsze spożywanie OBOJĘTNIE JAKIEGO pokarmu, czemu jak czemu, ale zdrowiu to służyć nie może - jeśli częściej czujemy duży głód, mimo iż jemy nie mało, znaczy to, że stosujemy niewłaściwe proporcje węglowodanów do tłuszczy i białek) - to samo zresztą tyczy się picia (tyle, że prócz unikania picia bezpośrednio po posiłku, pić możemy nawet co 1 godz.) - odpowiednich posiłków w odpowiednim czasie (kolejności)] związanych przede wszystkim z wkładanym wysiłkiem fizycznym, jego porą (odżywianie progresywne bądź regresywne) oraz predyspozycjami genetycznymi do wolnej bądź szybkiej przemiany materii (do ilości i jakości mięśni naszego ciała - im więcej ich mamy i mają one wyraźniejsze zarysy, tym szybsza przemiana materii i tym samym większe zapotrzebowanie organizmu na węglowodany, tłuszcz i białko), a także do postawionego sobie celu (wzrost, utrzymanie wagi ciała z redukcją tkanki tłuszczowej i rozwojem w tych miejscach mięśni, redukcja ogólna masy ciała). Generalnie osoby grubokościste (tzn. ci, u których obwód nadgarstka oscyluje w granicach: 20 cm i więcej - mężczyźni; 18 cm i więcej - kobiety) oraz z nadwagą (w postaci tłuszczu - bez względu na kościec), mają wolniejsze trawienie i w związku z tym winni/mogą w nieco większym stopniu ograniczyć tłuszcz i w ogóle ilość pokarmu [lecz nie posiłków (nie schodzić poniżej 4 dziennie) - po prostu jeść mniej, a częściej - por. punkt 3 "Wydziału prewencji"], niż osoby drobnokościste (ewentualnie z niedowagą - bez względu na kościec), które wymagają min. 4 - 5 posiłków dość tłustych (co wcale nie oznacza dużych objętościowo - tłuszcz jest przecież najbardziej energetycznym składnikiem pokarmowym) na dzień (niejednokrotnie nawet nieco tłustszych niż w podanym przeze mnie wcześniej konkretnym przykładzie - trzeba po prostu wsłuchiwać się w głos własnego organizmu oraz kontrolować samopoczucie, stan ciała, wygląd i inne symptomy pochodzące w linii prostej od żywienia, oraz widzieć ich bezpośredni związek ze stosowaną przez nas dietą). Niemniej jednak, zarówno jedni jak i drudzy winni zachowywać istotę podanych przeze mnie przykładów: zaczynać dzień - w zależności od tego, kiedy jest się najbardziej aktywnym - albo od węglowodanów złożonych (głównie - niekoniecznie muszą być one absolutnie bez żadnego dodatku białka i tłuszczu - chodzi tu przede wszystkim o proporcje) a kończyć prawie wyłącznie na tłuszczu i białku (nie muszą to być koniecznie pestki z dyni i - lub - orzechy ziemne, choć niewątpliwie dobrze jest to jeść przynajmniej raz na kilka dni - produkty te bowiem jak nic potrafią obniżyć poziom cukru we krwi, dostarczając jednocześnie wielu cennych składników odżywczych, a przez to zwiększyć syntezę białka w naszym organizmie), albo postępować w sposób całkowicie odwrotny (innej drogi - uważam - nie ma). Teoretycznie rzecz biorąc, ŻYWIENIE REGRESYWNE WYDAJE SIĘ O TYLE GÓROWAĆ NAD PROGRESYWNYM, IŻ WSPÓŁGRA Z NATURALNYM, BIOLOGICZNYM RYTMEM CZŁOWIEKA (DZIEŃ - PRACA, NOC - SEN) - NA NOC BOWIEM JEMY MAŁY POSIŁEK SKŁADAJĄCY SIĘ GŁÓWNIE Z TŁUSZCZU I BIAŁKA, Z MAŁĄ ILOŚCIĄ WĘGLOWODANÓW (DO SPANIA NIE SĄ NAM ONE ZBYTNIO POTRZEBNE - I TAK ICH NIE WYKORZYSTAMY - JEŚLI ODPOWIEDNIO SIĘ ODŻYWIAMY, Z POWODZENIEM WYSTARCZY NAM ICH REZERWA ZGROMADZONA ZA DNIA), GWARANTUJĄCY CIĄGŁY I POWOLNY (A WIĘC DOSKONALE KORESPONDUJĄCY ZE ZWOLNIONYM TEMPEM FUNKCJONOWANIA ORGANIZMU W TYM CZASIE) DOPŁYW SUBSTANCJI ODŻYWCZYCH DO WAŻNYCH ORGANÓW NASZEGO CIAŁA. W PRAKTYCE JEDNAKŻE - GDY DOSTARCZA SIĘ ORGANIZMOWI NA CZAS TO, CO MU AKTUALNIE POTRZEBA (ORAZ TYLE ILE POTRZEBA) - OBA RODZAJE ODŻYWIANIA SĄ RÓWNIE DOBRE. Ustalając dzienny swój jadłospis (czy to regresywny, czy progresywny), oczywiście niekoniecznie trzeba wszystko dokładnie ważyć - można przecież "na oko" ocenić zawartość 1 łyżeczki masła, kawałek mięsa, ryby bądź sera - 2 czy 3 gramy tłuszczu lub białka w tę, czy w tę, z pewnością nie zrobią większej różnicy. Poza tym, jeśli mamy wielką ochotę zjeść tłuściej, chudziej bądź z większą ilością białka, to - zwłaszcza po kilku czy kilkunastu dniach stosowania powyższej diety (a raczej sposobu żywienia) - nie ma problemu - wręcz jest to wskazane. Można też (szczególnie jeśli prowadzimy nieregularny tryb życia, np. mamy taką pracę) - w celu zapobieżenia zawczasu niedoborom podstawowych substancji odżywczych w organizmie - co jakiś czas (kilka dni do tygodnia lub - najlepiej - wtedy, gdy poczujemy, że chcielibyśmy na śniadanie czy kolację zjeść inaczej, tzn. chudziej, tłuściej bądź z większą ilością białka niż dotychczas) stosować zamiennie dietę "regresywną" i "progresywną". Dobrze jest spożywać ok. 0,5-1g tłuszczu na 1kg prawidłowej wagi ciała (wzrost w cm minus 100) dziennie, pełnowartościowego (zwierzęcego) zaś białka 0,8 - 1,5 g (polecam jeden dzień lub kilka dni jeść 0,8-1g/1kg i jeden 1,2-1,5g/1kg - na zmianę - przy względnie stałym spożyciu tłuszczu 0,5-1g/1kg). Takie naprzemienne żywienie (chodzi mi o białko) zapobiega wyczerpaniu podstawowych substancji odżywczych w naszym organizmie, powoduje lepsze ich wchłanianie (białko, węglowodany..., wapń - który źle się wchłania, gdy cały czas stosujemy dietę wysokobiałkową), a także zapobiega nadmiernemu wzrostowi tkanki tłuszczowej. W praktyce, taki przykładowy dzień ze zwiększoną ilością białka dla osoby ważącej ok. 80 kg (takiej jak poprzednio) wyglądać może następująco [tym razem będzie to przykład progresywnego regulowania poziomu cukru we krwi, z tym że zaznaczam: nie należy jeść dzień regresywnie, dzień progresywnie - trzeba jednym rodzajem żywienia "jechać" przynajmniej kilka dni, tydzień lub (najlepiej) wedle wyczucia]. Śniadanie: pestki z dyni oraz (lub) orzechy ziemne (do syta). Po ok. 4 - 5 godz. chleb (2 -3 kromki) z serem żółtym (120 g). Posiłek nr 3 stanowić może 3 - 4 kromki chleba z masłem rośl. (ok. 15 g tłuszczu) oraz chudym mięsem (ok. 120 g). W czwartym posiłku zjeść można 4 - 5 kromek chleba z masłem rośl. (8 g tłuszczu) i tuńczykiem w puszce w sosie własnym (120 g ryby). Piąty (ostatni) posiłek może składać się z ziemniaków, musli, płatków (np. owsianych z owocem lub samych owoców), ryżu bądź makaronu (z jakimś nietłustym sosem), a nawet samego chleba 5-6 kromek (do syta) z pomidorem, jabłkiem czy mandarynką, itp. bez dodatku białka zwierzęcego (wystarczy to białko, które jest w ziemniakach, chlebie, musli, płatkach, makaronie czy ryżu); tłuszczu zaś w tym posiłku nie należy spożywać więcej niż 4 g. Tak jak przy poprzednim przykładzie wspomniałem, pierwszy bądź ostatni posiłek (a nawet oba) można zastąpić innym - bardziej zbliżonym do reszty - jeśli za bardzo nie mamy na niego ochoty (jeśli w ogóle nie chce się nam jeść - opuśćmy posiłek). Poza tym, jeśli odżywianie się w sposób "rygorystyczny" (regresywny czy progresywny) sprawia nam trudności, np. nie za bardzo nam smakuje, niezbyt dobre zaczynamy mieć samopoczucie bądź ciągle (co ok. 1-1,5 godz. lub częściej - mimo, iż jemy regularnie) odczuwamy głód [pokarm "nie trzyma" (zwłaszcza, gdy cały czas jemy zbyt tłusto i z dużą ilością białka przed i po zbyt intensywnych i długotrwałych wysiłkach trwających grubo ponad 1/2 godziny - wtedy obniża się poziom cukru we krwi, pogarsza się nastrój i pojawia się ochota na słodycze, jako odpowiedź na "nienaturalne" przestawianie się organizmu ("silnika") na wykorzystywanie energii siłą rzeczy płynącej z nadmiaru spożytych przez nas tłuszczy i białka, a więc z "paliwa" ("oleju" oraz "dodatków wzbogacających"! - por. od góry zdanie) nieporównywalnie gorszej jakości dla naszego mózgu i mięśni)] czy też mamy mdłości (najczęściej gdy dłuższy czas odżywiamy się zbyt chudo i - lub - bez wystarczającej ilości białka, np. w skrajnych przypadkach opychając się samymi tylko słodyczami - wtedy organizm jest dosłownie głodny białka) tuż po posiłkach, to należy dać sobie np. dzień lub dwa - w zależności od samopoczucia i długości stosowania danego schematu żywienia - dni "ulgowe" [jeśli ćwiczymy - dać sobie z tym spokój, gdyż nic nam to już nie da - nasze mięśnie nie są ani w formie (tracą jędrność), ani w nastroju do jakichkolwiek ćwiczeń (umysł zresztą też) - wysiłek na tym etapie może jedynie zaszkodzić i opóźnić powrót do normalności - tutaj bowiem potrzebny jest tylko czas i instynktowne odżywianie] i zacząć odżywiać się w sposób "awaryjny", tzn. zupełnie "na wyczucie" (swoją drogą przed rozpoczęciem proponowanego przeze mnie sposobu żywienia dobrze jest chociaż z dzień lub dwa tak się regularnie poodżywiać) obserwując przy tym bacznie co, kiedy, ile, oraz jak często jemy, po to, aby zorientować się w potrzebach naszego organizmu, i aby na przyszłość móc wyeliminować wszystkie, nawet najdrobniejsze błędy żywieniowe (chodzi tu o dokładne ustalenie zapotrzebowania naszego organizmu na podstawowe składniki odżywcze - węglowodany, tłuszcz i białko, oraz proporcji zachodzących pomiędzy nimi - niezbędne do optymalnego funkcjonowania przy względnie stałej aktywności fizycznej). Czasem [np. raz, (bądź kilka razy - dni - pod rząd) na dwa tygodnie lub wedle własnego wyczucia - gdy zauważymy, że żaden praktycznie spożywany przez nas pokarm nie sprawia nam przyjemności, na nic nie mamy szczególnego apetytu, ani ochoty] organizm potrzebuje także głodu do optymalnego funkcjonowania (nawet nie chodzi mi tu o jakiś długotrwały głód, ale powiedzmy taki, który trwa 5-6 godzin czy pół dnia - odpowiada to spożyciu 2 posiłków dziennie: późnego obiadu i kolacji bądź w dowolnej innej konfiguracji). Chodzi o to, że nawet w regularnym i zdawałoby się zdrowym żywieniu można popełnić szereg drobnych (aczkolwiek powtarzalnych - "grosz do grosza...") błędów, które mogą wywoływać "pozorne" uczucie głodu (za mało bądź za dużo będzie w naszej diecie danego składnika/składników - węglowodanów, tłuszczy czy białek - przy nadmiernej ilości innego/innych lub wręcz jego/ich braku) - będziemy jedli (jakby od niechcenia), a mimo to wciąż "głodowali" (jakościowo - że o kiepskiej fomie zarówno fizycznej jak i psychicznej tutaj nie wspomnę) lub spożywany pokarm nie będzie "trzymał" (sycił). Rozsądne zatem wydaje się tutaj pozbycie się nadmiaru czy to węglowodanów, tłuszczy, czy białka, poprzez chwilowy głód i odpowiednie (potem) skorygowanie stosowanej dotychczas diety. Swoją drogą, w czasie leczniczej głodówki organizm znakomicie się odżywia (zwłaszcza po kilku pierwszych dniach - kiedy przestawi się już zupełnie na odżywianie wewnętrzne), tyle że samym sobą (czerpie z nas dokładnie tyle ile chce, co chce i kiedy chce), a to ma swoje nieprzekraczalne (podobnie zresztą jak i notoryczne niewłaściwe, niezdrowe, nadmierne "zwykłe" odżywianie) granice [patrz: procentowy ubytek wagi narządów i tkanek człowieka i psa w przypadku śmierci głodowej (i dalej) w rozdziale "Istota leczniczej głodówki" działu "Lecznicza głodówka"]. Poza w/w przypadkiem, maksymalne przerwy pomiędzy dwoma najważniejszymi posiłkami - kolacją a śniadaniem - nie powinny przekraczać 10-11 godzin [dłuższe spanie (nocny "post") spowalnia (rozregulowuje) trawienie, krótsze zaś niż powiedzmy 6-7 godzin - może niewystarczać do optymalnej regeneracji organizmu]. W celu zapobieżenia zawczasu niedoborom podstawowych substancji odżywczych można też (ciągle lub co jakiś czas) odżywiać się na "pół wyczucie" - śniadanie i kolację zjadać o ściśle określonym składzie [np. rano pestki z dyni lub orzechy ziemne (lub jedno i drugie), a na noc ziemniaki, makaron, kaszę gryczaną, ryż (czy jeszcze jakiś inny produkt węglowodanowy - np. musli, płatki, chleb...), albo jeść na odwrót - tzn. rano ziemniaki lub temu podobne, a na noc pestki i (lub) orzechy], a między tymi dwoma głównymi posiłkami spożywać 2 - 4 inne "na wyczucie" tzn. takie na jakie mamy ochotę [WAŻNE: OCHOTĘ, A NIE AKTUALNE - CZĘSTO BARDZO OGRANICZONE - MOŻLIWOŚCI (że o odpowiedniej wartości odżywczej tych posiłków tutaj nie wspomnę)]. Takie odżywianie bardzo dobrze sprawdza się również jako stan przejściowy między krótkotrwałym "awaryjnym" odżywianiem zupełnie "na wyczucie", a odżywianiem względnie "rygorystycznym" (regresywnym bądź progresywnym) - trzeba jednak przy tym mieć na uwadze (zwłaszcza) fakt, iż słodycze bardzo szybko (błyskawicznie) poprawiają nastrój (w tym słodkie owoce), a węglowodany złożone wolniej (po kilku, kilkunastu minutach - zwłaszcza, gdy wpierw jadało się słodko), dlatego też dłuższe nadużywanie tych pierwszych niesie za sobą poważne ryzyko uzależnienia, a przez to zgubne dla zdrowia (o czym pod koniec tego rozdziału) konsekwencje. Pełnego i ciągłego odżywiania "na wyczucie" (bez zwracania uwagi na zawartość węglowodanów, tłuszczów i białek w spożywanych pokarmach) nie polecam, gdyż jest ono bardzo trudne (wręcz niemożliwe) i - co za tym idzie - zawodne. Dopóki bowiem organizm nie da nam sygnału (który w odpowiednim momencie winniśmy zauważyć - im wcześniej tym lepiej), że czegoś tam potrzebuje, może minąć już wystarczająco dużo czasu (zwłaszcza, jeśli pierwsze sygnały zignorujemy - a o to nietrudno), aby sam mógł przestawić się na odżywianie tkwiącymi w nim zapasami węglowodanów, tłuszczu oraz białka (wtedy praktycznie cokolwiek byśmy już nie zjedli, będzie to przysłowiowa "musztarda po obiedzie"). Prawidłowe żywienie zupełnie "na wyczucie" wymaga od nas wielkiej wrażliwości, koncentracji, doświadczenia i wiedzy w tym zakresie, stale wypełnionej po brzegi różnorakim pokarmem lodówki, dużo wolnego czasu oraz - przede wszystkim - pieniędzy, aby móc sobie na to wszystko pozwolić. Dlatego też, chcąc prawidłowo odżywiać się w ten sposób, najpierw trzeba sobie "zmierzyć siły na zamiary" i odpowiedzieć na pytanie: czy nas na to wszystko stać (i to nie tylko w sensie materialnym)? Sam, choć "co nieco" wiem na temat zdrowia i żywienia (bynajmniej nie jest to tylko wiedza czysto teoretyczna, bezkrytycznie przyjmowana od różnej maści "ekspertów"), na dłuższą metę nigdy nie odżywiam się w ten sposób. Zawsze jakaś (im większa i częstsza tym lepiej) kontrola tego co jemy (jeśli dzień w dzień jemy mniej więcej podobnie - co wcale nie musi oznaczać tak samo w każdym posiłku - to mamy ułatwioną tą kontrolę, bo dokładnie już wiemy, co i ile procentowo spożywamy oraz jak organizm nasz na to reaguje) stale i świadomie porównywana z samopoczuciem i formą ciała - względnie jego wyglądem [te dwa czynniki w zupełności wystarczają - zmienną w tym wszystkim może być jakiś niespodziewany, duży i (lub) długi wysiłek fizyczny] - jest niezbędna do optymalnego funkcjonowania naszego organizmu. Z odżywiania zupełnie "na wyczucie" wziąć i ciągle kultywować należy tylko podstawowe i ogólne zalecenie, które brzmi: jeść, kiedy poczuje się pierwszy głód (nie częściej jednak niż co 2 godz.; częstsze jedzenie niczemu dobremu nie służy - zakłóca tylko proces trawienia poprzedniego posiłku) oraz przestawać jeść, kiedy po raz pierwszy poczuje się sytość (to samo tyczy się również picia, z tym, że prócz unikania go bezpośrednio po posiłku oraz przed nim, nie ma tutaj żadnych ograniczeń czasowych), natomiast skład odżywczy posiłków (odpowiednie - z każdym razem nieco inne - proporcje węglowodanów do tłuszczy i białek) stale należy "monitorować". Jeśli chodzi o poruszoną przeze mnie w przedostatnim zdaniu kwestię samopoczucia, formy i wyglądu ciała (wynikającą z w linii prostej z właściwego odżywiania), to: miernikiem pierwszej i drugiej (samopoczucia i formy) jest: 1) głęboki, a zarazem lekki oddech [bez najmniejszego problemu oddychamy - czujemy się jakbyśmy mieli powiększone płuca - w każdym momencie (niezależnie od stopnia naszej aktywności) czujemy się maksymalnie dotlenieni (jakby tlen wypełniał całe nasze płuca i każdy skrawek ciała)], 2) głęboki, relaksacyjny, przyjemny sen (odpoczynek), 3) lżejszy [bardziej skoordynowany - zwłaszcza jeśli ćwiczymy mięśnie ud (np. wykonując przysiady), pleców (podciąganie na drążku, wyprosty grzbietu - odwrotne brzuszki), klatki (wyciskanie na poziomej ławce, pompki), brzuch] chód i - co oczywiste (zważywszy także na punkty 1 i 2) - lepsza kondycja; miernikiem zaś wyglądu ciała jest: 1) jędrność mięśni, i 2) - stan skóry [pryszcze są oznaką niewłaściwego żywienia, sucha i złuszczająca się skóra świadczy o braku w pożywieniu odpowiednich ilości tłuszczu i białka, a przetłuszczająca się - o ich nadmiarze, zwłaszcza tłuszczu (podobnie rzecz ma się z włosami, które przecież na niej rosną)]. Chciałbym Wam tutaj dokładniej jeszcze wyjaśnić kwestię wysiłku fizycznego tak bardzo propagowanego w każdym czasie i w każdych warunkach przez różnej maści "autorytety zdrowotne". Otóż z wysiłkiem (nie tylko fizycznym, ale też z każdym innym - psychicznym, intelektualnym itp.) sprawa ma się następująco: Aby tak na prawdę cokolwiek uzyskać z ćwiczeń (fizycznych), niezbędne jest optymalne odżywianie gwarantujące ciągłe utrzymywanie odpowiedniego stężenia cukru i substancji odżywczych we krwi - w przeciwnym razie będziemy praktycznie tylko i wyłącznie niszczyć własne tkanki aktywne (oklapłe mięśnie, złe samopoczucie, częste uczucie głodu, brak chęci i motywacji do jakiejkolwiek formy aktywności jest najlepszym tego dowodem). Nasza wątroba i mięśnie są "magazynem" dla węglowodanów (protoplasty glikogenu składowanego tamże) i mogą w sobie pomieścić od 300 (u przeciętnego dorosłego człowieka) do 600 g (u dobrze zbudowanych i umięśnionych ludzi) zapasów tego składnika. Węglowodany - jak wiemy - stanowią (też) najlepsze źródło energii (spalają się do czysta - dwutlenku węgla i wody - w przeciwieństwie do tłuszczy, przy rozkładzie których powstają potencjalnie groźne dla zdrowia tzw. metabolity, w skład których wchodzi m.in. aceton, czy też białka, które spalając się wytwarza amoniak i inne "paskudztwa", podobnie jak tłuszcz zakwaszające nasz organizm), jednakże i one (same) spożywane w nadmiarze i "bez głowy" (bez odpowiedniego - z każdym posiłkiem nieco innego - połączenia z tłuszczem i białkiem w celu zachowania ciągłości w optymalnym stężeniu cukru oraz substancji odżywczych we krwi, gwarantujących dobre samopoczucie) powodować mogą znaczne spustoszenie organizmu (wcale nie mniejsze niż nadmiar tłuszczu i białka, o czym poniżej wielkimi literami) - przy zapełnionych rezerwach węglowodanowych (wątroba, mięśnie), ich nadmiar idzie albo w tkankę tłuszczową (szczególnie, gdy się nie ruszamy wystarczająco i - lub - jemy naprawdę duże ich ilości bez białka i tłuszczu), albo w tkankę tłuszczową i w tkankę mięśniową mniej więcej po równo (zwłaszcza, jeśli ćwiczymy z obciążeniem - z uwagi na brak dostatecznej ilości budulca jakim jest białko w osłonie tłuszczu - "rosną" nam wtedy miękkie "węglowodanowe" mięśnie przykryte dużą ilością podskórnej tkanki tłuszczowej - wyglądamy wtedy jak "galareta"), albo też przede wszystkim w tkankę mięśniową, gdy poziom cukru mamy cały czas pod kontrolą (w przeciągu całego dnia nie jest on u nas ani zbyt duży, ani za mały), prócz węglowodanów spożywamy również odpowiednie ilości tłuszczu i białka (nieco różniące się między sobą w zależności od pory posiłku oraz stopnia naszej aktywności w danym przedziale czasowym), a przy tym dodatkowo jeszcze (odpowiednio) ćwiczymy (ćwiczenia mięśni przy tego typu odżywianiu z względnie dużą liczbą kalorii wskazują organizmowi miejsce - ewentualnie: miejsca, gdy ćwiczymy różne części ciała - w które chcemy by był "składowany" ów nadmiar spożytego przez nas pokarmu). Bardzo ważną rolę w tym wszystkim odgrywa też pora wykonywania ćwiczeń - nie mogą być one wykonywane wtedy, gdy jemy bardzo tłusto, tzn. rano przy odżywianiu się w sposób "progresywny", bądź wieczorem, jeśli stosujemy "regresywny" system żywienia. Poza tym ćwiczyć należy ok. 1,5 - 2 godz. po jedzeniu (chyba, że ćwiczymy na czczo - tu polecam do góra 15 min. - przy odżywianiu regresywnym), a kolejny posiłek zjeść po ok. 20 - 30 min. od treningu. Tak więc sami widzicie jak ważną rzeczą w żywieniu jest właściwe, za każdym razem nieco inne i w odpowiednią porę odbyte "tankowanie" - nie da się człowiekowi (w przeciwieństwie do auta) jechać dłużej na jednym tylko rodzaju paliwa (o zawsze stałym składzie), bo bardzo szybko może mu się zatrzeć jego naturalny silnik (organy wewnętrzne - o czym też poniżej wielkimi literami), bądź "kierowca" (mózg i cały system nerwowy - tzw. "centrum dowodzenia") spowoduje wypadek (za sprawą zmniejszonej koncentracji, złego samopoczucia czy wręcz depresji, będącej wynikiem nadmiernej "jazdy" na paliwie gorszej jakości - tłuszczu ("oleju" - por. zdanie od góry) bądź - co bardzo rzadko się zdarza, najczęściej gdy stosujemy w większych ilościach odżywki proteinowe - białku). Tych którzy obawiają się (zwłaszcza osoby tłuste), że odżywiając się w ten sposób mogą (jeszcze dodatkowo) przytyć, uspokajam: PIERWSZĄ I NAJWAŻNIEJSZĄ PRZYCZYNĄ TYCIA NIE JEST SPOŻYWANIE W NADMIARZE TŁUSZCZU, LECZ WĘGLOWODANÓW - ZBYT CZĘSTE (KAŻDE CIASTECZKO, CUKIEREK, SŁODKI NAPÓJ (W TYM SŁODZONA HERBATA I KAWA), SOK CZY OWOC SPOŻYTY W MIĘDZYCZASIE, NALEŻY TRAKTOWAĆ JAK NORMALNY POSIŁEK, GDYŻ CUKIER PO WYŻEJ WYMIENIONYCH PRODUKTACH PODNOSI SIĘ WE KRWI CZĘSTO BARDZIEJ - A JUŻ NA PEWNO GWAŁTOWNIEJ - NIŻ PO NIEJEDNYM ZNACZNIE WIĘKSZYM, ACZKOLWIEK "Z GŁOWĄ" SPOŻYTYM POSIŁKU) I (LUB) W NAZBYT DUŻYCH ILOŚCIACH. LUDZIE OTYLI JEDZĄ PRAKTYCZNIE NON STOP NIE TŁUSZCZ, A Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ JUŻ NIE SAM TŁUSZCZ (CHOĆ W PEWNYCH SKRAJNYCH PRZYPADKACH, GDY WAŻY SIĘ KILKA RAZY TYLE CO POWINNO, TEORETYCZNIE TEŻ JEST TO MOŻLIWE - NIE MOŻNA PRZECIEŻ W NIESKOŃCZONOŚĆ PODNOSIĆ POZIOMU CUKRU WE KRWI, GDYŻ GROZI TO - CO TU DUŻO MÓWIĆ - ŚMIERCIĄ, A W NAJLEPSZYM RAZIE "WYSADZENIEM" TRZUSTKI, CZYLI POPULARNĄ CUKRZYCĄ, KTÓRA TO ZRESZTĄ NIE JEST ŻADNYM EWENEMENTEM WŚRÓD OSÓB OTYŁYCH), LECZ WĘGLOWODANY (Z POCZĄTKU SAME, A W MIARĘ WZRASTANIA WAGI CIAŁA ORAZ POZIOMU CUKRU WE KRWI ZACZYNAJĄ JE INSTYNKTOWNIE MIESZAĆ Z TŁUSZCZEM I BIAŁKIEM - ABY NIE MDLIŁO - TO JEDNAK ZACZYNA WYTWARZAĆ BŁĘDNE KOŁO - ZNACZNIE WZRASTA WARTOŚĆ KALORYCZNA I TAK PRZESADNIE JUŻ DUŻYCH I NAZBYT CZĘSTO SPOŻYWANYCH POSIŁKÓW), KTÓRE TO WYTWARZAJĄ I CIĄGLE STYMULUJĄ (TYM BARDZIEJ IM CZĘŚCIEJ I WIĘCEJ SIĘ ICH JE) SWEGO RODZAJU WIELKI "CIĄG" (W POSTACI NIEUSTANNEGO WYDZIELANIA DUŻYCH ILOŚCI INSULINY W ODPOWIEDZI NA WZROST POZIOMU CUKRU), KTÓRY TO NICZYM "WIR" WCIĄGA WSZYSTKO, CO ZOSTAŁO ZJEDZONE (GDZIE - CHYBA NIE MUSZĘ MÓWIĆ - BYNAJMNIEJ NIE JEST TO, PRZEDE WSZYSTKIM TKANKA AKTYWNA, ZWŁASZCZA JEŚLI SIĘ JEJ NIE ĆWICZY ORAZ/LUB W OGÓLE PROWADZI MAŁO AKTYWNY TRYB ŻYCIA). DO TEGO DOCHODZI OCZYWIŚCIE ZWIĘKSZONE PRAGNIENIE [CZĘSTE PICIE DUŻYCH ILOŚCI WODY I TAKIE SAME - SIŁĄ RZECZY - JEJ WYDALANIE WRAZ Z MOCZEM (por. następny rozdział - zdania między odnośnikami do punktów 10 i 19)], KTÓRE MA ZA ZADANIE "WYPŁUKAĆ" Z ORGANIZMU NADMIAR SPOŻYTEGO CUKRU (ABY PRZECIWDZIAŁAĆ W TEM SPOSÓB UCZUCIU MDŁOŚCI) I TYM OKRĘŻNYM SPOSOBEM NIECO GO ODNIŻYĆ (ZACZYNA SIĘ TWORZYĆ INNE BŁĘDNE KOŁO - ZAMIAST ODPOWIEDNIM POKARMEM, OBNIŻAMY POZIOM CUKRU WODĄ). JESZCZE RAZ PRAGNĘ Z CAŁĄ MOCĄ PODKREŚLIĆ: NIEMOŻLIWE JEST UTYCIE OD SAMEGO TYLKO TŁUSZCZU, GDYŻ: 1) NORMALNIE NIE DA SIĘ JEŚĆ SAMEGO, CZYSTEGO TŁUSZCZU (NAWET Z BIAŁKIEM, LECZ BEZ GRAMA WĘGLOWODANÓW); A 2) NAWET, GDYBY KTOŚ SIĘ UPARŁ I ZACZĄŁ "JECHAĆ" TYLKO NA TŁUSZCZU (EWENTUALNIE Z DODATKIEM BIAŁKA), TO ZANIM ZUPEŁNIE BY SFLACZAŁ (BO O NORMALNYM, CHOĆBY W MIARĘ PROPORCJONALNYM PRZYTYCIU BEZ WĘGLOWODANÓW MOWY BYĆ NIE MOŻE), NAJPIERW (CHOĆBY ODŻYWIAŁ SIĘ SAMYMI NAJLEPSZYMI I NAJZDROWSZYMI OLEJAMI I TŁUSZCZAMI ROŚLINNYMI - TŁUSZCZ TO TŁUSZCZ, DRUGORZĘDNĄ ROLĘ ODGRYWA TUTAJ JEGO POCHODZENIE) MUSIAŁBY SOBIE "WYSADZIĆ" WĄTROBĘ, SERCE, NERKI I WSZYSTKIE INNE KLUCZOWE DLA ŻYCIA I ZDROWIA NARZĄDY (MOŻE ZA WYJĄTKIEM TRZUSTKI, CHOĆ... KTO WIE). Wracając jednak do konkretów: jeśli zmniejszycie liczbę pokarmu (oczywiście do rozsądnej granicy - według mnie i nie tylko mnie > 1000 kalorii/dobę dla osób bardzo otyłych - najlepiej jest, gdy się odchudzamy pomnożyć dwie ostatnie cyfry wzrostu mierzonego w cm przez 24 i mniej więcej tyle kalorii dziennie spożywać), a liczbę posiłków do 3 - 5 na dzień (bez żadnego podjadania w międzyczasie), nie staniecie się (bardziej) tłuści lecz zaczniecie zmieniać skład (%) waszego ciała - będziecie pozbywać się nadmiaru tkanki tłuszczowej (tak zewnętrznej jak i wewnętrznej) zachowując mięśnie (oraz dobre samopoczucie) w stanie nienaruszonym bądź prawie nienaruszonym (zależnie od tego jak bardzo ograniczycie liczbę kalorii i czy ewentualnie zdecydujecie się na jakieś ćwiczenia). Ponadto, należy dodać, że odżywianie takie z względnie dużą liczbą kalorii (w stosunku do wydatku energetycznego Waszego organizmu, do tego jaki tryb życia prowadzicie - aktywny czy raczej siedzący) spowodować może znaczny, szybki i równomierny wzrost masy mięśniowej i siły w całym ciele (i to bez znacznego przyrostu tłuszczu), nawet bez jakichś specjalnych ćwiczeń w tym zakresie [wystarczą zwykłe przysiady, brzuszki, pompki, podciąganie na drążku... (nie częściej niż co 3-4 dni), a nawet jazda rowerem, bieg czy spacer w wyprostowanej pozycji - w końcu to też pobudza krążenie (to można wykonywać nawet codziennie, jeśli nie jest zbyt długie) - por. punkt 10 "Metody Batesa"]. Jak sami widzicie, panowanie nad poziomem cukru i insuliny we krwi pozwala nam zrobić praktycznie wszystko z naszym ciałem.
Co do szczegółów, to z reguły jeść należy co ok. 2,5 - 3 godziny (chyba, że nie czujemy jeszcze głodu) - najlepiej o stałych porach. Wyjątkiem może być tutaj jedynie drugi posiłek spożyty po pestkach z dyni i (lub) orzechach ziemnych - produkty te bowiem z uwagi na wysoką zawartość tłuszczu i białka, a małą węglowodanów, trawią się wolniej (nawet 4 do 5 godzin - jeśli zjemy ich więcej), mimo iż możemy odczuwać pewien głód już nieco wcześniej. Trzeba jednak przetrzymać to uczucie [jeśli czujemy naprawdę duży głód powiedzmy już po 2 godzinach - znaczy to, że zaczynamy zbyt tłusto (w tym konkretnym przypadku; w innym - gdy jemy z bardzo małą ilością tłuszczu, czy wręcz bez niego - może oznaczać coś wręcz przeciwnego) się odżywiać - trzeba ograniczyć ilość tłuszczu w kolejnych posiłkach, a może nawet i dniach - por. od góry]. Jeżeli bowiem zjemy coś wcześniej (przed upływem powiedzmy 3 - 3,5 godzin) - może to nam zakłócić proces trawienia tych wartościowych, naturalnych produktów, i w ogóle pokarm spożywany później będzie się nam źle wchłaniał (po prostu pójdzie nam on w tłuszcz). Poza wyżej wymienionym przypadkiem nie należy "jechać" zbyt długo na głodzie, (szczególnie gdy się ćwiczy bądź fizycznie ciężko pracuje), ponieważ pociąga to za sobą stres (napięcie mięśniowe - szybsze męczenie) i rozregulowuje procesy przemiany materii - organizm zaczyna wykorzystywać zapasy własne węglowodanów, tłuszczu i białka [z wątroby i z mięśni - w tym z i tak już słabych (jeśli jesteśmy krótkowidzami) mięśni naszych oczu] zgromadzone w czasie regularnego (z głową) spożywania odpowiednich posiłków w odpowiedniej kolejności. Generalnie - z pewnym wyjątkiem, o którym była mowa w poprzednim rozdziale (krótkotrwałe odżywianie zupełnie "na wyczucie") - nie należy też podjadać w międzyczasie [żadne słodkie napoje, ciastka, owoce, cukierki, gumy do żucia, choćby były one bez cukru (słodziki mogą dezorientować nasz organizm)]. W ostateczności (jeśli nie chcemy zbytnio zwiększyć masy ciała) słodycze można zjeść w ograniczonych ilościach tylko (kiedy rzeczywiście czujemy taką potrzebę) w pierwszym posiłku odżywiania "regresywnego" bądź ostatnim "progresywnego" (ewentualnie po wysiłku fizycznym) - częstsze i (lub) w większych ilościach ich spożywanie przy zapełnionych rezerwach wątrobowych i mięśniowych (zwykle ok. 300 g, jak już wcześniej wspomniałem) będzie tylko zakłócało stały dopływ składników odżywczych (białka i tłuszczu wraz z witaminami w nim się rozuszczającymi, mikro- i makroelementów) do ważnych tkanek i narządów ciała [(por. punkt 10 "Wydziału prewencji") że o wzroście tkanki tłuszczowej tutaj nie wspomnę]. Zresztą, odżywiając się regularnie w podany przeze mnie sposób (regresywny czy progresywny), nie powinniście nawet mieć ochoty na słodycze - w waszej krwi zawsze panował panował będzie odpowiedni poziom cukru. Nie należy również pić bezpośrednio po posiłku, ani też w jego trakcie, gdyż zakłóca to proces trawienia [woda rozcieńcza kwas żołądkowy oraz - podobnie jak tłuszcz i białko - zmniejsza indeksy glikemiczne poszczególnych posiłków (por. końcówka punktu 15 "Wydziału prewencji")] - pijmy albo przed posiłkiem (z 15 min. chociaż), albo przynajmniej po upływie 45 min. od niego. I jeszcze jedna ważna uwaga: pić należy małymi łykami i z częstymi, przynajmniej kilkusekundowymi przerwami - w przeciwnym razie (gdy będziemy pić na "łapu-capu") bardzo szybko wydalimy (z moczem) to co wypiliśmy i dalej będzie nas prażyło (nie przyswoimy w dostatecznym stopniu wypitego płynu). Poza tym dobrze jest mieć zawsze pod ręką jakąś butelkę czystej wody, gdyż proponowany przeze mnie rodzaj żywienia (zwłaszcza w połączeniu z ćwiczeniami) naturalnie zwiększa (a raczej jedynie doprowadza je do normy) pragnienie - siłą rzeczy każdy gram zmagazynowanego w naszym organizmie zapasu węglowodanów wiąże ze sobą 3 gram wody (stąd m.in. jędrność ciała), natomiast każdy spalony gram tłuszczu wydziela nieco ponad 1 gram wody (czytaj też punkt 19 "Wydziału prewencji"). Trawienie zakłóca również szybkie jedzenie (bez odpowiedniego przeżucia i zmieszania pokarmu ze śliną - tu trzeba zdać sobie sprawę z tego, że żołądek nie ma zębów), aczkolwiek występuje ono zazwyczaj jedynie wtedy, gdy się śpieszymy i (lub) robimy zbyt długie przerwy między posiłkami (to samo tyczy się zresztą i picia) - wtedy też najczęściej jemy (pijemy) za dużo (por. punkt 3 "Wydziału prewencji"). Należy uważać na owoce (szczególnie te słodkie), i jeść je zasadniczo (to może być nawet wskazane) - jak wcześniej (odnośnie słodyczy) wspomniałem - albo na śniadanie, albo na kolację. Zawierają one bowiem praktycznie samą tylko (nie ma tam ani białka, ani tłuszczu) wodę i cukry proste [fruktoza, glukoza - nie licząc oczywiście pewnej ilości witamin i minerałów, które to notabene bez odpowiedniej ilości białka i tłuszczu (prawidłowego żywienia), same praktycznie nic nam nie dają] trawione bezpośrednio w ustach, błyskawicznie przedostające się do krwiobiegu i gwałtownie podnoszące poziom cukru i (co za tym idzie) insuliny w naszym organizmie (por. indeks glikemiczny poszczególnych produktów - punkt 15 "Wydziału prewencji"), a ta z kolei (o czym wcześniej była mowa) wypycha go (tu: sam cukier bez innych substancjami odżywczych spowalniających ten efekt - tłuszczu i białka) gdzie się tylko da (w celu obniżenia jego poziomu w naszej krwi) czy potrzebny jest on tam, czy nie [a więc do tkanki tłuszczowej również, a nierzadko (gdy ciągle jemy słodko i - lub - bez białka i tłuszczu) przede wszystkim tam, gdyż jej potencjalna pojemność i zdolność do rozrostu są - w przeciwieństwie do mięśni - praktycznie nieograniczone]. Z owocami trzeba więc uważać (by nie przedobrzyć), podobnie zresztą jak i ze spożywaniem samych (bez dostatecznej ilości tłuszczu i białka) węglowodanów złożonych przez dłuższy czas. Jeśli chodzi o warzywa, to cukry proste zawiera w znacznych ilościach: np. marchew, dojrzała papryka i inne, które w smaku są po prostu słodkie. Ponadto twierdzę, że przyczyną (nadmiernego) apetytu na (słodkie) owoce i warzywa, poza utrzymywaniem zbyt niskiego poziomu cukru we krwi (jedzeniem zbyt tłusto i (lub) rzadko kiedy, np. 2 - 3 razy dziennie tylko) i tym samym nadmiernym zakwaszeniem organizmu (wszystkie owoce i warzywa mają odczyn zasadowy - odkwaszający), jest używanie w nadmiarze soli, zwłaszcza przy niedostatecznej podaży płynów - potas wraz z wodą zawarty w owocach wyrównuje gospodarkę wodną naszego organizmu (usuwa nadmiar sodu - proste i logiczne dla każdego, kto choć trochę zna się na odżywianiu). Pytanie tylko po co pozbywać się w ten "okrężny" sposób sodu wraz z wodą, zamiast w ogóle zaprzestać dodatkowego solenia i tak często już (za) słonych potraw. Sam tak zrobiłem w 1995 roku, i choć z początku było trochę "dziko", gdy drastycznie zaprzestałem jakiegokolwiek solenia (pewnie wygodniej byłoby stopniowo eliminować sól), to jednak przetrzymałem to i wkrótce przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji na tyle, że nie sprawiała mi już ona najmniejszego kłopotu. Tutaj krótkie słowo wyjaśnienia: to, że od przeszło dekady niczego nie posypuję solą, wcale nie oznacza, że jej nie spożywam - spożywam i to nadal pewnie jeszcze w nadmiarze (mówię całkiem serio - bez żadnej przesady) - sól bowiem występuje w znacznych ilościach we wszystkich przetworzonych produktach: chleb, masło roślinne, konserwy rybne, wędlina, sery, ..., ba nawet niektóre słodycze ją zawierają (dzienna jej norma zalecana przez dietetyków wynosząca 4 - 5 g, nawet dla mnie może być czasem trudna do osiągnięcia). Tak więc NADMIERNY APETYT NA OWOCE I WARZYWA JEST SKUTKIEM ZŁEGO ODŻYWIANIA, A NIE OBJAWEM DOBREGO, JAK CZĘSTO TU I ÓWDZIE DAJE SIĘ SŁYSZEĆ.
Jeśli chodzi o orientacyjną zawartość białka i tłuszczu w popularnych produktach spożywczych (węglowodanów złożonych wiecie gdzie szukać: choćby w zwykłym chlebie, gdzie ich jest w zależności od gatunku: 40-60%), to przedstawia się ona następująco (na pierwszym miejscu białko, na drugim tłuszcz):
- orzechy ziemne – ok. 25 %, 50 % (13 % węglowodanów i kilka % błonnika);
- pestki z dyni – ok. 24 %, 45 % tłuszcz (25 % węglowodanów, kilka % błonnika i mnóstwo witamin - w tym A, E - i minerałów);
- ser żółty – ok. 24 %, 24 %;
- filety (piersi) z kurczaka – 22 %, 1 %;
- chuda wieprzowina – ok. 20 %, 10-20 %;
- sardynki, tuńczyk (w sosie pomidorowym bądź własnym) – ok. 20 %, 1 - 10 % (10 % - sardynka);
- chuda cielęcina/wołowina – ok. 20 %, 3-4 %;
- twaróg: chudy – ok. 20 %, 0 %; półtłusty – ok. 19 %, 5 %, tłusty – ok. 18 %, 10 %;
- jaja (całe, gdyż samo żółtko zawiera ok. 45 % całego białka, a dodatkowo jeszcze liczne witaminy, minerały i pierwiastki śladowe) - ok. 12 %, 10 %.
Istnieją też inne źródła białka, zwłaszcza roślinnego (soja - ok. 35 %, 17 %, 35 % węglowodanów; fasola - 22 %, 2 %, 62 % węglowodanów; kasza gryczana - 13 %, 3 %, 70 %; płatki owsiane - 12 %, 7 %, 75 %; makaron - 12 %, 2 %, 78 %; orzechy laskowe, włoskie, ziarka słonecznika - ok. 15 %, 60 %, 15 %), jednakże: 1) ich przygotowanie wymaga czasu (szczególnie soja i fasola); 2) są to białka niepełnowartościowe (poza kaszą gryczaną, orzechami, słonecznikiem i soją); 3) część z nich stanowi przede wszystkim źródło węglowodanów (notabene chleb również zawiera białko - w zależności od gatunku od ok. 3 do ok. 10 %), a jakość i ilość ich białka pozostawia wiele do życzenia (źle się wchłaniają - są "niepełne"); i po 4) orzechy laskowe, włoskie i "słonecznik" zawierają zbyt dużo tłuszczu a zbyt mało białka (znacznie lepsze są orzechy ziemne lub pestki z dyni). Wspomnieć tutaj jeszcze należy o ziemniakach - choć białka mają bardzo mało (ledwie 2% - jest to produkt węglowodanowy), to jednak jest ono bardzo wartościowe; mieszanka białka ziemniaków (64% - dotyczy samego białka; tych ich 2%) i jaja kurzego (36% - z 12% białka, jakie zawiera jajo) to białko o najwyższej wartości biologicznej (znacznie wyższej niż białko samego jaja). Poza tym na opakowaniu mleka, konserw czy innych - nie wymienionych przeze mnie produktów - powinny znajdować się dokładniejsze informacje o ich wartości odżywczej, choć mogą co prawda być napisane bardzo małą czcionką i w niezbyt rzucającym się w oczy miejscu.
Jeśli chodzi o wartość biologiczną poszczególnych białek (ich potencjalny - zależny przede wszystkim od odpowiedniego poziomu cukru i insuliny we krwi, powstałego w wyniku spożywania właściwych, z każdym posiłkiem nieco innych proporcji węglowodanów do tłuszczy i białek - stopień wykorzystania przez nasz organizm), to poczynając od najlepszych, sytuacja przedstawia się następująco: 1) jajka; 2) ryby; 3) mleko i jego przetwory; 4) kasza gryczana (to nie pomyłka); 5) mięso; 6) soja; 7) brązowy ryż; 8) czerwona fasola; 9) kokos; 10) orzeszki; 11) biała fasola; 12) kukurydza; 13) chleb pełnoziarnisty; 14) chleb biały. Co do wartości biologicznej pestek z dyni i orzechów ziemnych - na podstawie własnych doświadczeń wiem, że - z uwagi na dużą zawartość w nich białka i tłuszczu (który w pewnych warunkach - o czym więcej pod koniec następnego rozdziału - może niesamowicie wręcz zwiększyć wykorzystanie białka przez nasz organizm), że o witaminach i minerałach nie wspomnę, jest (a przynajmniej może być) ona (potencjalnie) bardzo duża. Poza tym - co oczywiste - im mniej przetworzony jest produkt (konserwa, gotowanie, smażenie, pieczenie, solenie też jest przetwórstwem), tym bardziej organizm nasz może z niego skorzystać. Przywiązywanie większej wagi do wartości biologicznej spożywanych przez nas białek ma sens jedynie wtedy, gdy panujemy nad poziomem cukru i insuliny w naszym organizmie, zdrowo się odżywiamy (trawienie przebiega u nas sprawnie i bez żadnych zakłóceń - por. punkt 3 "Wydziału prewencji") i odpowiednio ćwiczymy [chodzi tu zwłaszcza o ćwiczenia z obciążeniem, w tym obciążeniem własnego ciała (niekoniecznie z przyrządami w postaci sztangi czy hantli), a także - w pewnej mierze - każdy inny rodzaj wysiłku fizycznego] - w innym przypadku wartość biologiczna spożywanego przez nas białka będzie praktycznie bez znaczenia (i tak go nie przyswoimy).
Dobrze jest, jeśli zdrowo się odżywiając (wtedy i tylko wtedy - zresztą, w innym przypadku nawet nie będziemy mieć na to ani energii, ani ochoty - por. od góry) wykonujemy co parę dni jakieś ćwiczenia ogólnorozwojowe (choćby przez 5 - 10 min) - mogą to być pompki, przysiady, podciąganie na drążku (może być wykonywane z początku przy nieznacznej pomocy nóg), brzuszki, szybki bieg na krótkie dystanse - nie częściej niż co 3 - 4 dni (zwłaszcza, jeśli ćwiczymy bardzo dynamicznie i do nieudanego powtórzenia w kilku seriach, a w drugim bądź trzecim dniu bolą nam jeszcze mięśnie lub czujemy ich zmęczenie), jazda rowerem czy choćby nawet spacer (to można nawet codziennie, jeśli nie jest długotrwałe i - lub - zbyt intensywne). Ćwiczenia fizyczne bowiem powodują lepsze ukrwienie, a tym samym - jeśli optymalnie się odżywiamy - lepsze zaopatrzenie całego organizmu w substancje odżywcze i TLEN (że o zwiększonym magazynowaniu substancji absolutnie niezbędnych do zdrowia i życia - białek poprzez wzrost tkanek aktywnych - tutaj nie wspomnę). Nie bójmy się ćwiczeń siłowych (pompki, podciąganie, przysiady, brzuszki itp., nawet z obciążeniem w postaci sztangi czy hantli, zwłaszcza jeśli obciążenie mamy niewielkie bądź umiarkowane) - przy stosunkowo niewielkiej liczbie kalorii (a nawet umiarkowanej) nie spowoduje to u nas jakiegoś niesamowitego przyrostu mięśni [aby tak się stało niezbędne jest naprawdę DOBRE POZNANIE WŁASNEGO ORGANIZMU (bezbłędne odczytywanie jego potrzeb oraz czynienie im zadość), utrzymywanie przez dłuższy czas diety wysokoenergetycznej (węglowodany, tłuszcz) i z odpowiednią ilością białka oraz WŁAŚCIWY SPOSÓB wykonywania ćwiczeń (co wcale nie jest takie łatwe) z względnie dużym (w stosunku do naszych możliwości) obciążeniem - nie wystarczy tylko przenosić ciężar z punktu A do B i na odwrót (z powrotem) - ważne jest przede wszystkim utrzymywanie CAŁY CZAS odpowiedniej dynamiki i płynności ruchu (tzn. podnoszenia ciężaru - nieporównywalnie szybciej podnosić niż opuszczać lub przynajmniej czynić to takim samym tempem - jest to bardzo trudne, męczące i wyczerpujące) angażującej jak największą liczbę włókien mięśniowych PRZY JEDNOCZESNYM CIĄGŁYM WYCZUWANIU PRACY DANYCH MIĘŚNI (aż do momentu zupełnego ich zmęczenia) od ich (odpowiedniego - nie za dużego) rozciągnięcia do maksymalnego skurczu (centymetr po centymetrze) i na odwrót]. Jedyne co te ćwiczenia mogą spowodować przy "zwykłym" (regresywnym bądź progresywnym) odżywianiu, to lepszą kondycję mięśni (nie będą one już całkowicie oklapłe) i całego ciała [zmieni się jego skład % - tkanka aktywna (mięśnie), jeśli już to tylko nieznacznie, choć wyczuwalnie wzrośnie kosztem pasywnej (tłuszczu) - waga ciała nie drgnie przy umiarkowanej podaży energetycznej, lub spadnie przy niewielkiej] sprawiając, że będzie ono bardziej sprężyste (jędrne). Poza tym trzeba wiedzieć, że im więcej mięśni człowiek "wytworzy", tym bardziej zwiększy własną przemianę materii [sama nazwa: tkanka aktywna - notabene serce, wątroba, nerki to też mięśnie (tyle, że nie szkieletowe) i również (a w zasadzie przede wszystkim) należy je odżywiać] - będzie mógł jeść więcej i nie pójdzie mu to w tłuszcz (kilogram mięśni nawet bez ćwiczeń zużywa 80 - 100 kalorii / dobę, tłuszczu zaś w tym samym czasie tylko 5 kalorii), a jeśli zacznie jeść znacznie mniej bądź niewłaściwie, to bardzo szybko straci to, co w pocie czoła "wytwarzał" tygodniami, miesiącami czy wręcz latami (organizm w tego typu sytuacjach bezzwłocznie zużywa zapasy własne). Tak więc sami/-e widzicie, że żadnego "ryzyka" tu nie ma. Ponadto z wiekiem człowiek traci swoje mięśnie (średnio ok. 3 kg na 10 lat, bodajże już od 25 r. ż.), a jeśli w tym czasie źle się odżywia i prowadzi siedzący tryb życia - traci jeszcze więcej (stąd niedołężnienie większości starców), a w miejscach ubytku mięśni pojawia się tłuszcz (dlatego też waga ciała może nie ulec znaczącej zmianie). Kości zresztą też ulegają zanikowi (po 30 - 35 r. ż. traci się niemal 1% masy kostnej rocznie), a TRENING Z OBCIĄŻENIEM NIE TYLKO WZMACNIA MIĘŚNIE, ALE TEŻ I KOŚCI, I TO NIEZALEŻNIE OD WIEKU, W KTÓRYM GO ROZPOCZNIEMY (co udowodniono naukowo). Oto recepta na dobre zdrowie, samopoczucie i kondycję do końca życia (czytaj też końcówka punktu 10 "Metody Batesa..." - na żółto).
Może również tak się zdarzyć, że prawidłowe odżywianie (ze znacznym naddatkiem energetycznym) "wymusi" wręcz (podświadomie) na nas ruch i sprawi, że nie będzie on nam przysparzał żadnego ciężaru [por. punkt 10 (na żółto) rozdziału "Najskuteczniejsze ćwiczenia i zalecenia..." w dziale "Metoda Batesa na lepszy wzrok i nie tylko"]. Tak czy inaczej, przy prawidłowym żywieniu, wysiłek fizyczny, choćby niewielki i co drugi dzień (jak np. spacer czy jazda rowerem), zwiększa wrażliwość naszych komórek (aktywnych) na insulinę (a tym samym i na ćwiczenia mięśni, powodując ich szybszy rozwój) tak, że nawet mała jej ilość (z jedzenia względnie tłustego i z większą zawartością białka) będzie w stanie dokonywać niesamowitych zmian (na korzyść naszych tkanek aktywnych - mięśni, i niekorzyść pasywnych - tłuszczu) w składzie procentowym naszego ciała. W praktyce oznaczać to będzie możliwość bardziej tłustego jedzenia (>1g tłuszczu/1kg wagi ciała dziennie) oraz z większą ilością białka (>1g/1kg), bez nadmiernego (nieporównywalnie mniejszego niż przyrost mięśni) przyrostu tkanki tłuszczowej [ani żadnych innych negatywnych konsekwencji - tłuszcz zawarty w posiłkach doskonale będzie chronił białko, które dostarczamy organizmowi wraz z pożywieniem, a sam (jego ewentualny nadmiar) będzie się o wiele bardziej i sprawniej niż zwykle (bezproblemowo) dawał spalać (proporcjonalnie do ilości mięśni w naszym ciele - o czym pisałem pod koniec poprzedniego akapitu) i wykorzystywać do celów energetycznych (celem oszczędzenia tkanki aktywnej - mięśni) - nasze samopoczucie i kondycja będą w maksymalnie dobrej formie]. BĘDZIEMY MOGLI (A NAWET CHCIELI) CIĄGLE (od rana do wieczora) JEŚĆ TŁUŚCIEJ (powyżej 1g/1kg) I Z WIĘKSZĄ ILOŚCIĄ BIAŁKA (powyżej 1g/1kg), tym bardziej, im intensywniej [w pewnych rozsądnych granicach, rzecz jasna, zależnych od aktualnej kondycji, wieku, płci, wagi - zbyt częsty i/lub długotrwały wysiłek (prócz tego, że nie jest - bo z natury swojej nie może być - intensywny; intensywność jest bowiem ZAWSZE odwrotnie proporcjonalna do czasu trwania wysiłku - im jest on dłuższy, tym siłą rzeczy jest ona mniejsza), pozbawia nas bowiem białka i innych substancji odżywczych w stopniu uniemożliwiającym szybką ich odbudowę, zwłaszcza gdy nie dość dobrze (zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym - optymalnego stosunku węglowodanów do tłuszczy i białek) się odżywiamy] będziemy ćwiczyć lub (w mniejszym zakresie) pracować fizycznie [oczywiście punktem wyjścia przed rozpoczęciem jakichkolwiek ćwiczeń winno być stosowanie diety umiarkowanie tłustej, takiej np. jak na początku podałem, a w miarę roztrenowania (na co przy optymalnym odżywianiu wystarczają zwykle 2-3 średnio intensywne treningi siłowe lub szybkościowo - siłowe co 3-4 dni, trwające jedynie po ok. 10-15 min. każdy) stopniowe zwiększanie tłuszczu i białka oraz zmniejszanie różnic w wartości odżywczej poszczególnych posiłków (co drugi dzień na początek polecam), może za wyjątkiem pierwszego bądź ostatniego posiłku - pestek z dyni i (lub) orzechów ziemnych (ewentualnie samych węglowodanów - tzn. bez dodatkowego białka i tłuszczu)]. Zawsze należy pamiętać o tym, że im intensywniej ćwiczymy lub pracujemy fizycznie, tym większego znaczenia nabiera STAŁY DOPŁYW SUBSTANCJI ODŻYWCZYCH (białka w niezbędnej osłonie tłuszczu) WRAZ Z GLUKOZĄ (WĘGLOWODANAMI) do aktywnych (nerwowych i mięśniowych) tkanek naszego organizmu (nie wspominając już o ODPOWIEDNIM ODPOCZYNKU po ćwiczeniach bądź pracy) - IGNOROWANIE UCZUCIA GŁODU W TEGO TYPU SYTUACJACH BARDZO SZYBKO "PRZESTAWIA" NASZ ORGANIZM NA PRZECIĘTNY (BĄDŹ WRĘCZ KIEPSKI) TRYB FUNKCJONOWANIA.
Słyszeliście zapewne o różnych ogólnych i wyrywkowych zaleceniach (czy to ze strony lekarzy, dietetyków, czy też innych "mędrców") dotyczących zdrowego odżywiania, typu: "należy jeść dużo owoców i warzyw", "należy jeść dużo ryb", "należy ograniczyć ilość czerwonego mięsa w diecie", "należy jeść chudo", "razowe pieczywo jest zdrowe", "nie należy jeść dużo jaj", "unikać tłuszczu zwierzęcego", "ograniczyć liczbę kalorii" lub "mniej jeść, więcej się ruszać". Na wymioty mi się zbiera gdy słyszę tę ich gadkę. Ci, którzy to mówią albo nie wiedzą co mówią, albo są idiotami (nie boję się tutaj tego słowa użyć) żywieniowymi - zachowują się w sposób wysoce nieodpowiedzialny - głoszą (jedynie) hasła, które ludzie od dawna (niemalże "kołyski") znają na pamięć, nie podając przy tym kluczowych szczegółów dotyczących CAŁOŚCIOWEJ STRATEGII ŻYWIENIA. Osoby te najwyraźniej nigdy nie doświadczyły na sobie efektów właściwego żywienia - "wiedzą tyle, co (sami nieprawidłowo) zjedzą" bądź inni (równie "mądrzy" jak oni) im powiedzą, więc plotą bezmyślnie przysłowiowe "trzy po trzy" powtarzając jeden za drugim. Ich bardziej interesuje liczenie pieniędzy (to są zawodowi bankierzy w białych fartuchach) niż odkrywanie prawdy (że o dzieleniu się nią z innymi nie wspomnę), a jeśli nawet już jakaś tam prawda się liczy, to tylko o tyle, o ile przyniesie ona swemu "odkrywcy" wymiernych korzyści. W ten oto sposób lekarze wraz z całą tą "świtą" ze zdrowiem związaną - zdawałoby się najbardziej humanitarne zawody świata - nie tylko sięgnęli bruku, lecz również stanęli pod latarniami sprzedając "numerki wbrew naturze" (por. "Medycyna tradycyjna a naturalna" w dziale "Lecznicza głodówka"). Zresztą trudno jest wymagać od kogoś, kto tak na dobrą sprawę ma "gdzieś" własne zdrowie, by troszczył się o zdrowie innych [NIE MYLIĆ Z CIĄGŁYM LECZENIEM CHORÓB (PRZEWLEKŁYCH I NIEULECZALNYCH), A WIĘC CZYIMŚ CIĄGŁYM ZAROBKIEM!]. Taka niestety jest rzeczywistość - "umiesz liczyć - licz na siebie". Jest takie mądre powiedzenie, które brzmi mniej więcej tak: "Pokaż mi jak wyglądasz, a powiem ci co (i jak) jesz; powiedz mi co (i jak) jesz, a powiem ci jak wyglądasz". Jesteśmy bowiem tym, co (i jak) jemy, a ściślej mówiąc, tym, co uda nam się z tego przyswoić. Gwoli ścisłości przyznać jednak należy, że te wszystkie zalecenia tzw. "ekspertów" nie są do końca kłamstwem, lecz PÓŁPRAWDAMI (ktoś kiedyś mądrze powiedział: "Półprawda to całe kłamstwo") - jako takie (nie ułożone w logiczną całość) nie mają większego sensu i mogą nam nawet zaszkodzić, jeśli będziemy stosować je dosłownie i wyrywkowo. Dlaczego nic oni ("eksperci" - lekarze, dietetycy) nie mówią o podstawowej i najważniejszej rzeczy, jaką jest powszechna możliwość sterowania insuliną poprzez stosowanie odpowiedniej strategii dietetycznej dostosowującej każdy posiłek do pory dnia, stopnia aktywności fizycznej w tym czasie, oraz poprzedniego posiłku tak, by wszystkim (aktywnym) tkankom i komórkom naszego organizmu zapewnić maksymalnie dobre odżywianie przez 24 godziny na dobę (co wale nie oznacza jedzenia dzień i noc na okrągło) oraz - z tym nieodłącznie związaną - optymalną formę i kondycję. Czyżby na studiach tego nie uczyli bądź była to jakaś wiedza tajemna? Ci "specjaliści" po prostu wszystko uśredniają ("ja mam 20 lat, ty 80, więc średnio mamy 50") i podają w sposób całkowicie nieuporządkowany i nieodpowiedzialny. Stosując się do ich zaleceń, organizm nasz w najlepszym wypadku funkcjonował będzie ŚREDNIO. Pytam: DLACZEGO MAM FUNKCJONOWAĆ ŚREDNIO SKORO MOGĘ JAK NAJLEPIEJ? Sprawdź to na sobie i oceń czy się mylę.
Myślę, że w dostateczny sposób przedstawiłem tutaj istotę koncepcji zdrowego żywienia. Prościej - bez wyjaśniania o co w tym wszystkim chodzi - oczywiście dałoby się napisać, ale jaki sens ma stawianie rozmaitych nakazów i zakazów bez podania ich przyczyn? Nad odkryciem i zrozumieniem tego sposobu optymalnego odżywiania pracowałem mniej bądź bardziej intensywnie (a tym samym i świadomie) całą dekadę (1996-2005) czytając i analizując różne publikacje, a także własne doświadczenia w tym zakresie. Plan ten być może sami po części już stosujecie w sposób nieświadomy (instynktownie) i wyrywkowy (może więc warto zrobić krok dalej?). To, co jest w nim niezwykłe, to niesamowity wpływ na nastrój, funkcjonowanie fizyczne, psychiczne i umysłowe człowieka, a także na wygląd jego ciała - słowem: na wszystko - należy tylko regularnie (zwykle co 2,5 - 3 godziny - chyba że czujemy inaczej) odpowiednio (chodzi o skład i nierozerwalnie związaną z nim kolejność spożywania posiłków) się odżywiać i nie opuszczać posiłków [nie wspominając już o tak oczywistych rzeczach jak: odpowiednio długi (7-9 godzin o stałych porach najlepiej - dłuższe, regularne ponad 10-godzinne przerwy pomiędzy kolacją a śniadaniem zakłócają przemianę materii) i głęboki sen, który zresztą jest niemożliwy bez właściwego żywienia i trybu życia; dokładne przeżuwanie pokarmu; czy choćby niewielki wysiłek fizyczny w postaci spaceru na świeżym powietrzu co drugi dzień (wskazany byłby wysiłek dochodzący momentami do jakichś 70-90% naszych możliwości celem optymalnego dotlenienia)]. Jego istotą jest dostosowanie tempa dopływu glukozy (za pomocą odpowiedniej strategii żywieniowej - progresywnej bądź regresywnej) wraz z substancjami odżywczymi (białkiem w koniecznej osłonie tłuszczu) do aktualnych potrzeb organizmu (ćwiczenia fizyczne, ciężka praca, ..., siedzący tryb życia), a także do zapasów owych substancji w nim już tkwiących (nadwaga, otyłość, normalna waga, muskularność, niedowaga). Jestem pewien, że plan ten zadziała również w Twoim przypadku, jeśli tylko zechcesz go zastosować i np. poświęć trochę czasu na wcześniejsze przygotowanie sobie czy to do szkoły, czy to do pracy odpowiedniej ilości (i jakości/składu) kanapek i zapasu wody, zapewniających ciągły i - odpowiednio do pory dnia - "powolny" (gdyż to wszystko jest ułożone względem poprzedniego i następnego posiłku od śniadania poczynając, a także względem pory naszej największej aktywności) dopływ substancji odżywczych tam, gdzie są one niezbędne do optymalnego funkcjonowania organizmu. To co mogę Ci jeszcze doradzić ogólnie, to rzecz następująca: zawsze wsłuchuj się uważnie w głos własnego organizmu i czyń jego potrzebom zadość - on jest bowiem najlepszym specjalistą w sprawach zdrowotnych. Nie zagłuszaj jego głosu nadmierną koncentracją na wykonywanej pracy czy jakimkolwiek innym zajęciu, które pochłania Cię bez reszty przez dłuższy czas i odrywa od rzeczywistości. Być może nie dajesz mi wiary Drogi/-a Internauto/-tko, ale zważ na to, iż nie mam powodów by kłamać, by tracić czas i pieniądze na wymyślanie i publikowanie w Sieci bzdur, a przez to wprowadzać ludzi w błąd mogący prowadzić ich do utraty zdrowia czy (pogorszenia jakości) życia. Tak więc sam/-a rozważ, co dla Ciebie Drogi/-a Internauto/-tko jest w życiu najważniejsze, a jeśli dojdziesz do wniosku, że tym czymś jest zdrowie i dobre samopoczucie - czym prędzej wypróbuj na sobie ten system żywienia (o ile już go sam/-a nie stosujesz). Naprawdę bowiem warto!