Co do szczegółów, to z reguły jeść należy co ok. 2,5 - 3 godziny (chyba, że nie czujemy jeszcze głodu) - najlepiej o stałych porach. Wyjątkiem może być tutaj jedynie drugi posiłek spożyty po pestkach z dyni i (lub) orzechach ziemnych - produkty te bowiem z uwagi na wysoką zawartość tłuszczu i białka, a małą węglowodanów, trawią się wolniej (nawet 4 do 5 godzin - jeśli zjemy ich więcej), mimo iż możemy odczuwać pewien głód już nieco wcześniej. Trzeba jednak przetrzymać to uczucie [jeśli czujemy naprawdę duży głód powiedzmy już po 2 godzinach - znaczy to, że zaczynamy zbyt tłusto (w tym konkretnym przypadku; w innym - gdy jemy z bardzo małą ilością tłuszczu, czy wręcz bez niego - może oznaczać coś wręcz przeciwnego) się odżywiać - trzeba ograniczyć ilość tłuszczu w kolejnych posiłkach, a może nawet i dniach - por. od góry]. Jeżeli bowiem zjemy coś wcześniej (przed upływem powiedzmy 3 - 3,5 godzin) - może to nam zakłócić proces trawienia tych wartościowych, naturalnych produktów, i w ogóle pokarm spożywany później będzie się nam źle wchłaniał (po prostu pójdzie nam on w tłuszcz). Poza wyżej wymienionym przypadkiem nie należy "jechać" zbyt długo na głodzie, (szczególnie gdy się ćwiczy bądź fizycznie ciężko pracuje), ponieważ pociąga to za sobą stres (napięcie mięśniowe - szybsze męczenie) i rozregulowuje procesy przemiany materii - organizm zaczyna wykorzystywać zapasy własne węglowodanów, tłuszczu i białka [z wątroby i z mięśni - w tym z i tak już słabych (jeśli jesteśmy krótkowidzami) mięśni naszych oczu] zgromadzone w czasie regularnego (z głową) spożywania odpowiednich posiłków w odpowiedniej kolejności. Generalnie - z pewnym wyjątkiem, o którym była mowa w poprzednim rozdziale (krótkotrwałe odżywianie zupełnie "na wyczucie") - nie należy też podjadać w międzyczasie [żadne słodkie napoje, ciastka, owoce, cukierki, gumy do żucia, choćby były one bez cukru (słodziki mogą dezorientować nasz organizm)]. W ostateczności (jeśli nie chcemy zbytnio zwiększyć masy ciała) słodycze można zjeść w ograniczonych ilościach tylko (kiedy rzeczywiście czujemy taką potrzebę) w pierwszym posiłku odżywiania "regresywnego" bądź ostatnim "progresywnego" (ewentualnie po wysiłku fizycznym) - częstsze i (lub) w większych ilościach ich spożywanie przy zapełnionych rezerwach wątrobowych i mięśniowych (zwykle ok. 300 g, jak już wcześniej wspomniałem) będzie tylko zakłócało stały dopływ składników odżywczych (białka i tłuszczu wraz z witaminami w nim się rozuszczającymi, mikro- i makroelementów) do ważnych tkanek i narządów ciała [(por. punkt 10 "Wydziału prewencji") że o wzroście tkanki tłuszczowej tutaj nie wspomnę]. Zresztą, odżywiając się regularnie w podany przeze mnie sposób (regresywny czy progresywny), nie powinniście nawet mieć ochoty na słodycze - w waszej krwi zawsze panował panował będzie odpowiedni poziom cukru. Nie należy również pić bezpośrednio po posiłku, ani też w jego trakcie, gdyż zakłóca to proces trawienia [woda rozcieńcza kwas żołądkowy oraz - podobnie jak tłuszcz i białko - zmniejsza indeksy glikemiczne poszczególnych posiłków (por. końcówka punktu 15 "Wydziału prewencji")] - pijmy albo przed posiłkiem (z 15 min. chociaż), albo przynajmniej po upływie 45 min. od niego. I jeszcze jedna ważna uwaga: pić należy małymi łykami i z częstymi, przynajmniej kilkusekundowymi przerwami - w przeciwnym razie (gdy będziemy pić na "łapu-capu") bardzo szybko wydalimy (z moczem) to co wypiliśmy i dalej będzie nas prażyło (nie przyswoimy w dostatecznym stopniu wypitego płynu). Poza tym dobrze jest mieć zawsze pod ręką jakąś butelkę czystej wody, gdyż proponowany przeze mnie rodzaj żywienia (zwłaszcza w połączeniu z ćwiczeniami) naturalnie zwiększa (a raczej jedynie doprowadza je do normy) pragnienie - siłą rzeczy każdy gram zmagazynowanego w naszym organizmie zapasu węglowodanów wiąże ze sobą 3 gram wody (stąd m.in. jędrność ciała), natomiast każdy spalony gram tłuszczu wydziela nieco ponad 1 gram wody (czytaj też punkt 19 "Wydziału prewencji"). Trawienie zakłóca również szybkie jedzenie (bez odpowiedniego przeżucia i zmieszania pokarmu ze śliną - tu trzeba zdać sobie sprawę z tego, że żołądek nie ma zębów), aczkolwiek występuje ono zazwyczaj jedynie wtedy, gdy się śpieszymy i (lub) robimy zbyt długie przerwy między posiłkami (to samo tyczy się zresztą i picia) - wtedy też najczęściej jemy (pijemy) za dużo (por. punkt 3 "Wydziału prewencji"). Należy uważać na owoce (szczególnie te słodkie), i jeść je zasadniczo (to może być nawet wskazane) - jak wcześniej (odnośnie słodyczy) wspomniałem - albo na śniadanie, albo na kolację. Zawierają one bowiem praktycznie samą tylko (nie ma tam ani białka, ani tłuszczu) wodę i cukry proste [fruktoza, glukoza - nie licząc oczywiście pewnej ilości witamin i minerałów, które to notabene bez odpowiedniej ilości białka i tłuszczu (prawidłowego żywienia), same praktycznie nic nam nie dają] trawione bezpośrednio w ustach, błyskawicznie przedostające się do krwiobiegu i gwałtownie podnoszące poziom cukru i (co za tym idzie) insuliny w naszym organizmie (por. indeks glikemiczny poszczególnych produktów - punkt 15 "Wydziału prewencji"), a ta z kolei (o czym wcześniej była mowa) wypycha go (tu: sam cukier bez innych substancjami odżywczych spowalniających ten efekt - tłuszczu i białka) gdzie się tylko da (w celu obniżenia jego poziomu w naszej krwi) czy potrzebny jest on tam, czy nie [a więc do tkanki tłuszczowej również, a nierzadko (gdy ciągle jemy słodko i - lub - bez białka i tłuszczu) przede wszystkim tam, gdyż jej potencjalna pojemność i zdolność do rozrostu są - w przeciwieństwie do mięśni - praktycznie nieograniczone]. Z owocami trzeba więc uważać (by nie przedobrzyć), podobnie zresztą jak i ze spożywaniem samych (bez dostatecznej ilości tłuszczu i białka) węglowodanów złożonych przez dłuższy czas. Jeśli chodzi o warzywa, to cukry proste zawiera w znacznych ilościach: np. marchew, dojrzała papryka i inne, które w smaku są po prostu słodkie. Ponadto twierdzę, że przyczyną (nadmiernego) apetytu na (słodkie) owoce i warzywa, poza utrzymywaniem zbyt niskiego poziomu cukru we krwi (jedzeniem zbyt tłusto i (lub) rzadko kiedy, np. 2 - 3 razy dziennie tylko) i tym samym nadmiernym zakwaszeniem organizmu (wszystkie owoce i warzywa mają odczyn zasadowy - odkwaszający), jest używanie w nadmiarze soli, zwłaszcza przy niedostatecznej podaży płynów - potas wraz z wodą zawarty w owocach wyrównuje gospodarkę wodną naszego organizmu (usuwa nadmiar sodu - proste i logiczne dla każdego, kto choć trochę zna się na odżywianiu). Pytanie tylko po co pozbywać się w ten "okrężny" sposób sodu wraz z wodą, zamiast w ogóle zaprzestać dodatkowego solenia i tak często już (za) słonych potraw. Sam tak zrobiłem w 1995 roku, i choć z początku było trochę "dziko", gdy drastycznie zaprzestałem jakiegokolwiek solenia (pewnie wygodniej byłoby stopniowo eliminować sól), to jednak przetrzymałem to i wkrótce przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji na tyle, że nie sprawiała mi już ona najmniejszego kłopotu. Tutaj krótkie słowo wyjaśnienia: to, że od przeszło dekady niczego nie posypuję solą, wcale nie oznacza, że jej nie spożywam - spożywam i to nadal pewnie jeszcze w nadmiarze (mówię całkiem serio - bez żadnej przesady) - sól bowiem występuje w znacznych ilościach we wszystkich przetworzonych produktach: chleb, masło roślinne, konserwy rybne, wędlina, sery, ..., ba nawet niektóre słodycze ją zawierają (dzienna jej norma zalecana przez dietetyków wynosząca 4 - 5 g, nawet dla mnie może być czasem trudna do osiągnięcia). Tak więc NADMIERNY APETYT NA OWOCE I WARZYWA JEST SKUTKIEM ZŁEGO ODŻYWIANIA, A NIE OBJAWEM DOBREGO, JAK CZĘSTO TU I ÓWDZIE DAJE SIĘ SŁYSZEĆ.
Jeśli chodzi o orientacyjną zawartość białka i tłuszczu w popularnych produktach spożywczych (węglowodanów złożonych wiecie gdzie szukać: choćby w zwykłym chlebie, gdzie ich jest w zależności od gatunku: 40-60%), to przedstawia się ona następująco (na pierwszym miejscu białko, na drugim tłuszcz):
- orzechy ziemne – ok. 25 %, 50 % (13 % węglowodanów i kilka % błonnika);
- pestki z dyni – ok. 24 %, 45 % tłuszcz (25 % węglowodanów, kilka % błonnika i mnóstwo witamin - w tym A, E - i minerałów);
- ser żółty – ok. 24 %, 24 %;
- filety (piersi) z kurczaka – 22 %, 1 %;
- chuda wieprzowina – ok. 20 %, 10-20 %;
- sardynki, tuńczyk (w sosie pomidorowym bądź własnym) – ok. 20 %, 1 - 10 % (10 % - sardynka);
- chuda cielęcina/wołowina – ok. 20 %, 3-4 %;
- twaróg: chudy – ok. 20 %, 0 %; półtłusty – ok. 19 %, 5 %, tłusty – ok. 18 %, 10 %;
- jaja (całe, gdyż samo żółtko zawiera ok. 45 % całego białka, a dodatkowo jeszcze liczne witaminy, minerały i pierwiastki śladowe) - ok. 12 %, 10 %.
Istnieją też inne źródła białka, zwłaszcza roślinnego (soja - ok. 35 %, 17 %, 35 % węglowodanów; fasola - 22 %, 2 %, 62 % węglowodanów; kasza gryczana - 13 %, 3 %, 70 %; płatki owsiane - 12 %, 7 %, 75 %; makaron - 12 %, 2 %, 78 %; orzechy laskowe, włoskie, ziarka słonecznika - ok. 15 %, 60 %, 15 %), jednakże: 1) ich przygotowanie wymaga czasu (szczególnie soja i fasola); 2) są to białka niepełnowartościowe (poza kaszą gryczaną, orzechami, słonecznikiem i soją); 3) część z nich stanowi przede wszystkim źródło węglowodanów (notabene chleb również zawiera białko - w zależności od gatunku od ok. 3 do ok. 10 %), a jakość i ilość ich białka pozostawia wiele do życzenia (źle się wchłaniają - są "niepełne"); i po 4) orzechy laskowe, włoskie i "słonecznik" zawierają zbyt dużo tłuszczu a zbyt mało białka (znacznie lepsze są orzechy ziemne lub pestki z dyni). Wspomnieć tutaj jeszcze należy o ziemniakach - choć białka mają bardzo mało (ledwie 2% - jest to produkt węglowodanowy), to jednak jest ono bardzo wartościowe; mieszanka białka ziemniaków (64% - dotyczy samego białka; tych ich 2%) i jaja kurzego (36% - z 12% białka, jakie zawiera jajo) to białko o najwyższej wartości biologicznej (znacznie wyższej niż białko samego jaja). Poza tym na opakowaniu mleka, konserw czy innych - nie wymienionych przeze mnie produktów - powinny znajdować się dokładniejsze informacje o ich wartości odżywczej, choć mogą co prawda być napisane bardzo małą czcionką i w niezbyt rzucającym się w oczy miejscu.
Jeśli chodzi o wartość biologiczną poszczególnych białek (ich potencjalny - zależny przede wszystkim od odpowiedniego poziomu cukru i insuliny we krwi, powstałego w wyniku spożywania właściwych, z każdym posiłkiem nieco innych proporcji węglowodanów do tłuszczy i białek - stopień wykorzystania przez nasz organizm), to poczynając od najlepszych, sytuacja przedstawia się następująco: 1) jajka; 2) ryby; 3) mleko i jego przetwory; 4) kasza gryczana (to nie pomyłka); 5) mięso; 6) soja; 7) brązowy ryż; 8) czerwona fasola; 9) kokos; 10) orzeszki; 11) biała fasola; 12) kukurydza; 13) chleb pełnoziarnisty; 14) chleb biały. Co do wartości biologicznej pestek z dyni i orzechów ziemnych - na podstawie własnych doświadczeń wiem, że - z uwagi na dużą zawartość w nich białka i tłuszczu (który w pewnych warunkach - o czym więcej pod koniec następnego rozdziału - może niesamowicie wręcz zwiększyć wykorzystanie białka przez nasz organizm), że o witaminach i minerałach nie wspomnę, jest (a przynajmniej może być) ona (potencjalnie) bardzo duża. Poza tym - co oczywiste - im mniej przetworzony jest produkt (konserwa, gotowanie, smażenie, pieczenie, solenie też jest przetwórstwem), tym bardziej organizm nasz może z niego skorzystać. Przywiązywanie większej wagi do wartości biologicznej spożywanych przez nas białek ma sens jedynie wtedy, gdy panujemy nad poziomem cukru i insuliny w naszym organizmie, zdrowo się odżywiamy (trawienie przebiega u nas sprawnie i bez żadnych zakłóceń - por. punkt 3 "Wydziału prewencji") i odpowiednio ćwiczymy [chodzi tu zwłaszcza o ćwiczenia z obciążeniem, w tym obciążeniem własnego ciała (niekoniecznie z przyrządami w postaci sztangi czy hantli), a także - w pewnej mierze - każdy inny rodzaj wysiłku fizycznego] - w innym przypadku wartość biologiczna spożywanego przez nas białka będzie praktycznie bez znaczenia (i tak go nie przyswoimy).