Nie ma ludzi zdrowych - są tylko nie przebadani, głosi stara maksyma medyczna. Dopóki człowiek jest młody nie zastanawia się zbytnio nad tym co je, jak się ubiera i w ogóle ma przeświadczenie, że jest nieśmiertelny. Procesor typu "Mózgotell" odpowiedzialny za zdrowie włącza się mu dopiero w przypadku pierwszej cięższej choroby, gdzie przykuty do łóżka ma wreszcie czas, aby zastanowić się nad kruchością tego co nazywamy zdrowiem. Wtedy też gwałtownie rośnie popyt na wiedzę z zakresu medycyny, nie tylko naukowej. Mamy już taką literaturę i rośnie ona u nas jak grzyby po deszczu. Ale pamiętajmy, że są też grzybki trujące, a i u nas nie brak cwaniaczków, którzy za marną złotówkę wyślą Cię przed oblicze Najwyższego. Ojciec Grande jest jednym z nielicznych, który preferuje leczenie żywnością i jest specjalistą od kuchni staropolskiej.
Ojca Grande widzenie człowieka
Ojciec Jan Grande należy do zakonu ojców bonifratrów. Urodził się w roku 1934 w okolicach Grodna. Jak olbrzymia większość Polaków tam zamieszkałych doznał "dobrodziejstw" bolszewizmu. Zesłany z rodziną, wojnę przeżył na dalekiej Syberii na pograniczu mongolskich stepów Kirgizji. To tam, jak sam mówi, pobierał pierwsze nauki ze zdrowego żywienia. Z ziołolecznictwem zetknął się już na Syberii, potem w Tybecie, Kijowie i Petersburgu. Studiował starą szkołę wschodniej medycyny niekonwencjonalnej. Po powrocie do Polski ukończył szkołę felczerską i wiele lat pracował w służbie zdrowia. W 44 roku życia wstąpił do zakonu. Warszawa, Łódź i wreszcie Wrocław, gdzie przebywa i leczy do dzisiaj. Jest jednym z najbardziej obleganych zakonników i bez przerwy naprawia to, co zepsuła dzisiejsza cywilizacja.
Pan Bóg stworzył nas z wapnia i krzemu. Przez miliony lat człowiek tak dobierał pożywienie, by było w nim wszystko, co jest potrzebne do wzrostu organizmu i jego odnawiania. Dobierać musimy w pożywieniu te składniki, z których sami jesteśmy zbudowani. Potwierdza to również nowoczesna nauka. Przyjrzyjmy się zatem tym pierwotnym budulcom. Nasz Stwórca, Przedwieczny, postawił przed sobą nie byle jakie zadanie: Jak i z czego ulepić człowieka, czym ma być ta symboliczna glina, w co ją wyposażyć i jak połączyć. Po zastanowieniu wziął wapń, domieszał do niego po trochu: krzemu, żelaza, kobaltu, magnezu, cynku, zbudował rodzaj rusztowania na planie krzyża. Na jego czubku osadził coś, co można dziś nazwać puszką na mózg - komputer.
Następnie zapalił dwie żarówki. Dość chwiejną konstrukcję poobklejał mięśniami, poprzetykał żyłami, oplótł 180-kilometrową siecią nerwów. Ulokował między tym wszystkim 9 fabryk przemiany materii i ogromne zakłady farmaceutyczne. Ostatnim pociągnięciem Mistrza było okrycie całości delikatną, aksamitną, bardzo unerwioną skórą, a ostatnim "muśnięciem" nadanie tajemniczego blasku "żarówkom". Tchnął swoją energię, odsunął się o krok i patrzył, nie wiedząc co będzie dalej. Wreszcie rzekł: Idź, zbieraj, szukaj, dobieraj to, z czego jesteś sam zbudowany. Autor wykładu usprawiedliwia się, że opowiada tak obrazowo, aby wszyscy zrozumieli, że jeżeli w naszych organizmach coś się popsuje, to znaczy, że zachwiana została pierwotna równowaga jego składników.